"Rzeczpospolita" 20 marca 1997


Zomowcy pisali, co im kazano

Jacek Cieszewski

Po czterech latach procesu o strzelanie do górników podczas pacyfikacji śląskich kopalń w 1981 r., kilku oskarżonych złożyło oświadczenia podważające wiarygodność pisanych przez siebie raportów o użyciu broni w kopalni "Wujek".

Oskarżony Józef R. stwierdził, że raporty nie były sporządzane tak, jak wymagają przepisy, to znaczy przez każdego funkcjonariusza plutonu specjalnego natychmiast po użyciu broni, ale znacznie później, na polecenie dowódcy, i zawierały treść przez niego sugerowaną. Dlatego pisali je również ci, którzy nie uczestniczyli w akcji.

Oskarżony Krzysztof J. sprecyzował, że raporty były im wręcz dyktowane. W dodatku zabezpieczeniem broni, jej ekspertyzą i przestrzeliwaniem powinni zająć się eksperci, a zrobili to koledzy z plutonu, czyli ci, którzy tej broni rzekomo użyli.

Oskarżony Lech N., który według swych kolegów miał przestrzeliwać broń, oświadczył, że nigdy tego nie robił, dowiedział się o tym dopiero na sali sądowej.

Z kolei oskarżony Dariusz S. powiedział, że raporty pisano pod dyktando zastępcy komendanta do spraw politycznych, płk. N., który "infiltrował pluton specjalny od początku jego istnienia". Potwierdził to dowódca plutonu, oskarżony Romuald C., stwierdzając, że ponieważ bezpośrednio po akcji żaden z dowódców drużyn nie przekazał mu informacji o użyciu broni, nie widział potrzeby sporządzania raportów. Polecił mu to dopiero w trzy dni po akcji płk N., który powołał się na decyzję komendanta wojewódzkiego MO Jerzego Gruby.

Dzisiaj dalszy ciąg rozprawy.