POWRÓT

•  od autorki
•  reakcje na książkę
•  zdjęcia z pacyfikacji
•  zdjęcia z procesu
• 
Na "Manifeście Lipcowym"

Kiedy Sąd Wojewódzki w Katowicach rozpoczął przesłuchania uczestników wydarzeń w KWK "Manifest Lipcowy" na sali padły mocne słowa:
- Pamiętam tego człowieka! Rozpoznałem osobę, która do mnie strzelała. Jest na tej sali - oświadczył świadek Bogusław Tomaszewski i wskazał oskarżonego Leszka Grygorowicza. Bogusław Tomaszewski był pierwszym spośród 136 przesłuchiwanych dotychczas świadków, od którego obrońca oskarżonych zażądał złożenia przyrzeczenia. Był też jedynym do tej pory świadkiem, wskazującym bezpośrednio osobę, która do niego strzelała w grudniu 1981 roku. Bogusław Tomaszewski podczas pacyfikacji KWK "Manifest Lipcowy" był na czele około 700-osobowej grupy górników. Zapamiętał grupę zomowców w ciemnych mundurach, która trzykrotnie wchodziła na teren kopalni przez biuro przepustek i wycofywała się. Za drugim i trzecim razem twarze zasłaniały im żółte maski gazowe, ale gdy wchodzili po raz pierwszy mieli tylko hełmy na głowach.
- Odległość między nami a nimi wynosiła około 6-8 metrów. Ten człowiek stał na wprost mnie. Mogłem mu się dokładnie przyjrzeć i zapamiętać - mówił Tomaszewski. - Przez 11 lat śnił mi się. Niewysoki, z ciemnym wąsikiem. Miał krzywe nogi i w związku z tym charakterystycznie się poruszał. Za każdym razem gdy wchodzili nie zmieniał swojej pozycji i zawsze stał naprzeciwko mnie.
Przy trzecim wejściu właśnie ta grupa uzbrojona w karabiny maszynowe i pistolety, z pozycji półklęczącej oddała strzały do górników. Kula trafiła Tomaszewskiego w lewą stronę klatki piersiowej, około 1,5 cm od serca. Lekarze z trudem uratowali mu życie. Podczas operacji usunięto mu żebro, część płuca, śledziony i wątroby.
- Lekarz, który mnie operował powiedział, że otrzymałem bezpośredni postrzał, że nie był to rykoszet - zeznał świadek. - To on przechowywał wyjęty pocisk kalibru 9 mm, ale potem przyjechało dwóch oficerów z Gliwic i zarekwirowało nabój.
Tomaszewski rozpoznał oskarżonego Grygorowicza już trzy lata wcześniej w prokuraturze, podczas pokazywania poszkodowanym członków Plutonu Specjalnego i powiedział, że to właśnie on go postrzelił. Bez trudu wskazał również fotografię Grygorowicza na dokumentacji pokazanej przez sąd, zawierającej zdjęcia funkcjonariuszy Plutonu sprzed 13 lat. Oświadczył również, że w prokuraturze pokazano mu inną dokumentację zdjęciową i tam tego oskarżonego nie było.

(...)

Strzelali wszyscy

Major Edward Wałach, zastępca dowódcy ZOMO, Kazimierza Wilczyńskiego, zeznał, że gdy dowiedział się, iż w "Manifeście Lipcowym" użyto broni w rejonie bramy głównej i są ranni górnicy wezwał szefa Plutonu Specjalnego i kazał mu wyjaśnić tę sprawę. Romuald Cieślak poszedł do swych podwładnych, następnie wrócił i oświadczył: "Majorze, wszyscy strzelali". Major Wałach sam zaproponował Wilczyńskiemu, iż zapyta szefa Plutonu Specjalnego o to, kto strzelał, gdyż kilka minut wcześniej spotkał ich na terenie kopalni.
- Mieli przy sobie tylko broń, nic więcej. Dziwnie się zachowywali, byli podnieceni, podekscytowani. Dziwiło mnie to, bo górnicy byli bardzo daleko i nic im z ich strony nie groziło. Zwróciłem się do nich: idźcie lepiej do samochodów, nie będziecie potrzebni - zeznawał świadek. Potem płk Wilczyński zlecił Cieślakowi sporządzenie meldunku w tej sprawie. Ponieważ trwało to zbyt długo rozkazał, by wszyscy członkowie Plutonu Specjalnego, biorący udział w akcji, sporządzili własnoręcznie raporty o użyciu broni. Wałach pamiętał, że zaczęły one napływać dopiero nocą, a zbierał je mjr Buniowski, ten sam, który po wydarzeniach w "Wujku" otrzymał od Wilczyńskiego polecenie przestrzelania broni Plutonu Specjalnego. Te zeznania były bardzo niekorzystne dla oskarżonych, którzy twierdzili, że nie strzelali, raporty im "sugerowano", a niektórzy wręcz mówili, że nie wiedzą, skąd wzięła się liczba wystrzelanych nabojów przy ich nazwisku. Jak wynika z zeznań świadka - wpisywali ją sami...
Edward Wałach wspominał również brutalną pacyfikację KWK "Jastrzębie". Pamiętał ukrytych w budynku cechowni górników. Pluton Specjalny wybił szyby, a z tyłu kompania Solejdowicza użyła środków chemicznych.
- To był makabryczny widok. Czegoś takiego nie widziałem i chyba mało kto widział. Ludzie uciekali przez te wybite szyby. Przewracali i ranili się o potłuczone szkło, klękali, podnosili ręce do góry, a zomowcy maltretowali ich. Bili, bili i jeszcze raz bili. Zupełnie bezpodstawnie - mówił świadek. - Ja biegłem, krzyczałem, żeby się opamiętali, drogą radiową apelowałem do dowódców kompanii, ale nikt nie słuchał. Byłem zbulwersowany. Przed wyjazdem do następnej kopalni ostrzegłem: jeśli ktokolwiek dotknie górnika, będzie miał ze mną do czynienia.
Wałach mówił również, iż słyszał przez radio jak płk Gruba zwracał się do Wilczyńskiego, by dobrze przygotował się do akcji w "Manifeście Lipcowym". Zresztą, jak zaznaczył, Wilczyński miał dziwny styl dowodzenia; zawsze siedział w samochodzie, na zewnątrz pacyfikowanych zakładów i nie miał pojęcia, co dzieje się w środku. Wałach zeznał również, że podczas wieczornej odprawy 15 grudnia, dotyczącej odblokowania KWK "Wujek", oficer WP zapytał, kto zapewni ochronę czołgom. Wówczas, prowadzący odprawę oskarżony Marian Okrutny powiedział, patrząc na Wilczyńskiego: "To jest dowódca jednostki i on zaangażuje Pluton Specjalny".
- Wiem, że dzisiaj Okrutny temu zaprzecza, ale ja to słyszałem - podkreślił świadek. Wałach mówił także o tajnym szyfrogramie Kiszczaka, który dopuszczał użycie broni palnej. Szyfrogram ten dostali nawet dowódcy niższego szczebla, aż do szefów kompanii i ich zastępców. To właśnie, powołując się na szyfrogram, pomocnik Wałacha wśród środków przymusu wymienił broń palną w książce rozkazów.

Były dowódca pododdziału ZOMO Kazimierz Burdzy widział strzelających członków Plutonu Specjalnego w obu kopalniach i stanowczo potwierdził to przed sądem.
- Funkcjonariusze Plutonu Specjalnego stali na podwyższeniu przy magazynie. Broń mieli skierowaną w stronę górników, którzy oddaleni byli o około 20 m. Zauważyłem błysk ognia z luf - mówił Burdzy. - Ktoś krzyknął "strzelają", a potem górnicy wynosili rannych i zabitych.
W "Manifeście Lipcowym" jeszcze przed rozpoczęciem akcji poszedł w stronę bramy głównej. Tam zobaczył członka Plutonu Specjalnego, który biegnąc w poprzek bramy strzelał w kierunku kopalni. I tym razem świadek dostrzegł błysk z lufy broni.

(...)

Zbrodnię zaplanowano "z góry"

Przed Sądem Wojewódzkim w Katowicach zeznawali świadkowie, którzy w okresie, którego dotyczył proces, pełnili wysokie funkcje, zarówno w resorcie spraw wewnętrznych, jak i poza nim. Zdziwienie budzi fakt, iż im wyższą funkcję pełnili oni w 1981 roku, tym mniej wiedzieli. Bardzo często okazuje się, że nie znali szyfrogramu Kiszczaka. Niektórzy nawet nie wiedzieli, że w ogóle był. Nie wiedzą również, kto użył broni, bo albo "nie interesowali się tym", albo "nie wolno było o tym mówić". Na całkowitą kpinę zakrawa już twierdzenie, że o strzałach w "Manifeście Lipcowym" i "Wujku", o zranionych i zabitych tam górnikach, niektórzy ze ścisłego dowództwa dowiadywali się z... prasy lub od przesłuchującego ich prokuratora w ponad 10 lat po wydarzeniach...

- Wtedy mówiono, że największym wrogiem są Kościół i "Solidarność". Baliśmy się cokolwiek mówić. Nie wyobrażam sobie, co byłoby, gdyby ktoś powiedział coś złego na temat pacyfikacji. Dwa dni i już by go nie było. Kiszczak preparował dokumenty. Właściwie nie wiadomo, kim on był - mówił wicenaczelnik Wydziału Prewencji Kazimierz Biel, który w 1983 r. zwolniony został z milicji za "przekonania religijne i polityczne". Biel dodał również, iż kierujący pacyfikacją Kazimierz Wilczyński był nadgorliwy w wykonywaniu poleceń Kiszczaka i Jaruzelskiego.

Kazimierz Biel oraz Ryszard Pawlik, ówczesny naczelnik Wydziału Prewencji KW MO w Katowicach, oświadczyli przed sądem, że istniały plany pacyfikacyjne zakładów pracy. Posługiwano się nimi na odprawach poprzedzających akcje. Opracowywane były przez Wojewódzki Sztab Kierowania i SB. Pracami tymi kierował zastępca komendanta wojewódzkiego ds. SB, płk Baranowski. Powstały one jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego. Pawlik zapamiętał nawet, że kierunki działań zaznaczone były na nich kolorami niebieskim i czerwonym. O takich planach mówiono też w warszawskim procesie przeciwko Kiszczakowi. Czerwonym kolorem zaznaczony był kierunek otwarcia ognia do strajkujących. Zeznania świadków potwierdziły fakt, iż zbrodnia w tych kopalniach była zaplanowana "z góry" w pełnym tego słowa znaczeniu.
Coraz częściej świadkowie mówili o tym, iż akcjami jednoosobowo kierował ówczesny komendant wojewódzki MO płk Jerzy Gruba oraz podkreślali rolę, jaką odgrywał I z-ca ds. Służby Bezpieczeństwa płk Baranowski, który miał łączność zarówno ze swoimi tajniakami, będącymi na terenie kopalni, jak i dowódcami ZOMO. Niestety, obaj wspomniani dowódcy już nie żyją i ustalenie większości faktów stało się niemożliwe.

- O wszystkim decydował płk Gruba przy pomocy swego zastępcy płk. Baranowskiego - mówił przed sądem Władysław Leś (w 1981 r. jeden z zastępców komendanta wojewódzkiego ds. SB zajmujący się kontrwywiadem). - Słyszałem rozmowę Gruby z Wilczyńskim. Wilczyński informował, że nie dają sobie rady. Zaproponował Grubie, by posłużył się wojskiem, bo wiadomo było, że do żołnierzy górnicy mają inny stosunek niż do milicjantów. Wówczas Gruba krzyknął: "Nie wtrącaj się! Nie znasz się na tym". Zrozumiałem, że jestem tam niepotrzebny i wyszedłem z pokoju.

Daniel Las (wówczas z-ca komendanta ds. administracyjno-gospodarczych) opowiadał, jak spotkał na korytarzu komendanta płk. Grubę.
- "Idę dzwonić do Kiszczaka, bo ZOMO chce użyć broni", powiedział mi Gruba. Gdy ponownie zobaczyłem go pół godziny później i zapytałem o efekt rozmowy, machnął ręką i powiedział, że to już bez znaczenia bo ZOMO i tak strzelało - zeznał świadek.

Obaj świadkowie brali udział w telekonferencjach, które przeprowadzane były na wysokich częstotliwościach, by nikt nie podsłuchiwał i których nie można było protokołować. Nie przypominają sobie, czy zapoznano ich wówczas z szyfrogramem Kiszczaka, bo "wiele dokumentów otwierano i czytano". Daniel Las szczególnie zapamiętał telekonferencję, którą prowadził sam szef MSW. Prawdopodobnie w jej trakcie Kiszczak powiedział, że oddziały zwarte milicji mogą użyć broni tylko na jego rozkaz.

Władysław Leś oświadczył, że sztab akcji LATO `80 (w skład którego wchodził) miał za zadanie rozeznanie nastrojów społecznych, by tam, gdzie przewidywano niepokoje, skierować odpowiednie siły porządkowe. Sporządzano więc plany opisowe (a czasami graficzne) zabezpieczenia obiektów, ale nie przewidywano w nich wyprowadzenia z nich załóg. Pojęcie "odblokowania" pojawiło się dopiero w momencie wprowadzenia stanu wojennego. Świadek przyznał, że w "Wujku" działała zakonspirowana grupa podległych mu ludzi, którzy utrzymywali kontakt z płk. Baranowskim, a zadaniem ich było obserwowanie i ewentualne utrwalanie przebiegu wydarzeń. Odpowiadając na pytania oskarżonych, Leś stanowczo stwierdził, iż na terenie Katowic nie przebywały wówczas jednostki specjalne obcych państw. Wówczas oskarżony Jasiński oświadczył, że w tym czasie w katowickich koszarach ZOMO była grupa młodych żołnierzy radzieckich. Podczas zeznań świadka po raz kolejny wróciła sprawa esbeckiej grupy płk. Perka. Leś mówił, iż grupę tę powołał płk Baranowski i była to grupa dezinformacyjna, a nie dywersyjna. Nie zgodził się z tym oskarżony Ślusarek i wniósł o ustalenie składu osobowego grupy, celem przesłuchania jej członków, gdyż jego zdaniem "perkowcy" również pacyfikowali kopalnie.



 
 wstecz    dalej