POWRÓT

•  od autorki
•  reakcje na książkę
•  zdjęcia z pacyfikacji
•  zdjęcia z procesu
• 
Ślusarek denuncjuje Mastalerza

Dariusz Ślusarek powiedział, że już 12 grudnia w godzinach popołudniowych otrzymał kopertę alarmową, by zgłosić się w ZOMO. Tego samego dnia wieczorem wraz z grupą członków Plutonu "osłaniał" funkcjonariuszy internujących ówczesnego przewodniczącego KZ NSZZ "Solidarność" KWK "Wujek" Jana Ludwiczaka, ale nie pamiętał, czy byli to funkcjonariusze MO czy SB.
- 15 grudnia ogłoszono alarm. Z magazynu pobrałem broń i inny sprzęt. Nie wiem, czy ktoś wydał rozkaz co zabrać - powiedział. Dariusz Ślusarek oświadczył, że zabrał karabin Pm-63 ładownicą, ale nie pamiętał, ile zabrał magazynków. Miał też miotacz gazu i skrzynkę granatów nasadkowych. O tym, że jest w Jastrzębiu, zorientował się już pod kopalnią.
- Drogą radiową otrzymaliśmy rozkaz opuszczenia pojazdów, ale nie wiem, kto go wydał. Wynikało z niego, że mamy wejść na teren kopalni - powiedział Ślusarek. - Po wejściu Plutonu Specjalnego na teren kopalni górnicy zaczęli uciekać. Potem przerodziło się to w panikę do tego stopnia, że to my musieliśmy ich powstrzymywać, żeby się nie zatratowali.
Mimo powagi sytuacji, słowa te wywołały śmiech i dezaprobatę wśród przysłuchujących się jego zeznaniom.
Przed kopalnią "Manifest Lipcowy" otrzymali kolejny rozkaz opuszczenia wozów. Dariusz Ślusarek zmienił w tym momencie swoje zeznania. W śledztwie prowadzonym w 1982 roku przez Prokuraturę Garnizonową przyznał się do użycia broni, podobno tylko ze względu na solidarność z kolegami. Teraz powiedział, że w rzeczywistości nie wyjął broni, gdyż uniemożliwiła mu to skrzynka z granatami. Słyszał strzały, ale nie potrafi powiedzieć, kto strzelał i z jakiej broni. Nie pamięta, kiedy dowiedział się o rannych i jak wyglądało składanie broni.
Nazajutrz znów ogłoszono alarm. Dariusz Ślusarek oświadczył, że zabrał ze sobą taki sprzęt jak poprzedniego dnia, oprócz skrzynki z granatami. Na terenie kopalni "Wujek" posuwali się luźno w zwartej grupie. Po przejściu barykady z kamieni dotarli do łaźni. W tym czasie przemieszali się z oddziałami BCP. W pewnym momencie, gdy funkcjonariusze BCP zaczęli uciekać, doszło do zamieszania. Dariusz Ślusarek wyjął broń i oddał strzały ostrzegawcze.
- Jestem przekonany, że nie mogłem nikogo zabić ani zranić, gdyż strzelałem pod kątem mniej więcej 75 stopni. Uważam, że nikt z nas nie wiedział, że są ofiary śmiertelne, dopóki nie przyszedł jakiś funkcjonariusz i powiedział, że jest sześciu zabitych. Nie komentowaliśmy tej informacji - powiedział oskarżony Dariusz Ślusarek. Oświadczył również, że nikt z dowódców nie rozmawiał z członkami Plutonu Specjalnego na ten temat. W raporcie o zużyciu amunicji podał przypadkową ilość wystrzelanych nabojów. Nie mógł jej dokładnie ustalić, ponieważ zacięła mu się broń.
- Nikt z nas nie mógł odmówić wykonania rozkazu wejścia na teren kopalni - twierdził oskarżony. - Nikt też nie przypuszczał, że konsekwencje tych działań będą tylko nam przypisane. Wtedy wszyscy funkcjonariusze milicji mieli broń, niektórzy również Pm-63. Uzbrojona była także kadra wojskowa.
Dariusz Ślusarek wspomniał również o wydzielonej z Plutonu kilkuosobowej "grupie śmigłowcowej", która podczas akcji na "Wujku" miała inne wyznaczone zadania. Nie wiedział, kto wydawał rozkazy, ponieważ podawane były przez radiostację i niemożliwe było rozpoznanie głosu. Na kopalni "Wujek" sam podjął decyzję o użyciu broni. Strzelał - jak to określił - "zgodnie z obowiązującymi zasadami", zaś na "Manifeście Lipcowym" w ogóle broni nie użył.
- Miałem świadomość, że są ofiary, byłem pewien, że ktoś z Plutonu użył broni i dlatego, by tego kogoś odciążyć, wziąłem na siebie część odpowiedzialności. Teraz czuję się zwolniony z tej solidarności, ponieważ ze składanych przez moich kolegów wyjaśnień wynika, że na "Manifeście Lipcowym" nikt z nich broni nie użył - tłumaczył Ślusarek. Dodał, że napisany przez niego raport o użyciu broni był wynikiem sugestii przesłuchującego go prokuratora wojskowego.
W pewnym momencie zeznania Ślusarka zabrzmiały sensacyjnie.
- Jestem zaszokowany tym, że rzekomo nikt nie słyszał o grupie specjalnej płk. Perka. Wszyscy o tym wiedzą, a nabrali wody w usta - powiedział oskarżony. Następnie oświadczył, że grupa ta składała się z około 30-40 wybranych funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, wyposażonych w taką samą broń jak Pluton Specjalny, działających jednak w ubraniach cywilnych. Nie była to grupa etatowa, jej członkowie pracowali w swoich wydziałach. Spotykali się jedynie w czasie akcji czy szkoleń. Założona została w 1980 roku, w momencie powstania "Solidarności", a specjalizowała się w różnych akcjach prowokacyjnych, m.in. rozrzucaniu fałszywych ulotek czy wchodzeniu w tłum na manifestacjach.
- Kiedyś zapytałem, na czym polega ich praca. Odpowiedzieli, że na "umilaniu życia członkom "Solidarności" wyższego szczebla" - mówił Dariusz Ślusarek. Podczas akcji w "Manifeście Lipcowym" i w "Wujku" nie widział nikogo z tej grupy, ale gdy spotkali się po kilku miesiącach, jeden z nich powiedział: "Byliśmy tam, gdzie wy 16 grudnia i byliśmy tak samo uzbrojeni". Zdaniem Ślusarka, z wypowiedzi tej jednoznacznie wynikało, że "ludzie Perka" brali udział w pacyfikacji kopalni "Wujek". Dariusz Ślusarek określił, że grupa ta "wkładała więcej serca" w swoją pracę, jej członkowie byli "psychicznie inaczej do tych działań nastawieni".
- W Plutonie Specjalnym byliśmy szkoleni po to, by rozbrajać terrorystów czy niebezpiecznych bandytów. Nikt z nas nie był na tyle ideologicznie ogłupiały, by wykonać rozkaz: "Idź i zabij!", zaś z rozmów z SB wynikało, że zdolni są do wszystkiego - powiedział oskarżony. Nie potrafił jednak udzielić bliższych informacji na temat "grupy Perka". Znał z widzenia kilku jej członków, ale nie znał ich nazwisk. Była to grupa utajniona, posługująca się pseudonimami, np. "Głąb", "Głupek", "Żaba". Zdaniem oskarżonego została rozwiązana w roku 1984 lub 1985.
Dariusz Ślusarek skonkretyzował swoje zeznania, gdy pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych zarzucił oskarżonym dążenie do przewlekania procesu:
- W związku z tym, że zarzucono nam dążenie do przedawnienia sprawy, postaram się ją przyspieszyć - powiedział Ślusarek. - Chciałbym uzupełnić swoje wyjaśnienia o konkretne dane jednego z członków grupy Perka i oświadczam, że był nim obecny komendant wojewódzki policji w Katowicach, Ryszard Mastalerz. Wszyscy wiedzieliśmy o tym, ale z uwagi na to, że niektórzy pracują w resorcie, nie chcieliśmy do tej pory tego ujawniać.

Reszta jest milczeniem?

Większość oskarżonych odmówiła składania wyjaśnień i odpowiedzi na pytania sądu i stron. Protokoły ze śledztwa, odczytywane przez sąd, nie wniosły żadnych nowych elementów do sprawy.

Oskarżony Nowak, mimo iż był nieformalnym szefem plutonu odpowiedzialnym za sprzęt i to jemu podlegał magazyn zbrojeniowy, stwierdził w swoim zeznaniu, że o sporządzonym wykazie amunicji nie ma w ogóle pojęcia.

- Poszedłem do milicji, bo chciałem się uczyć - tak rozpoczynały się, ku zdumieniu publiczności, odczytywane przez Sąd zeznania Leszka Grygorowicza. Oskarżony z dumą opowiadał o wszystkich szkoleniach, jakie przeszedł w Plutonie Specjalnym, jak również o tym, że był szefem 4. drużyny tzw. szkoleniowej i to on decydował, kto zostanie przyjęty do Plutonu. Mniej miał do powiedzenia jeśli chodzi o akcję na "Manifeście Lipcowym" i "Wujku", choć wówczas był w Plutonie strzelcem wyborowym.
- Nie widziałem i nie słyszałem, by ktoś strzelał. Sam nawet nie wyciągnąłem broni z kabury - zeznawał. - W akcji na "Wujku" nie brałem udziału, bo na ochotnika zgłosiłem się do grupy śmigłowcowej. Myślałem, że będziemy mieli do wykonania jakieś ważne zadanie, ale niestety w ogóle nie wystartowaliśmy.

Grzegorz Furtak w swoich zeznaniach stwierdził m.in., że użycie broni miało na celu ostrzeżenie górników i przekonanie ich, że "strzelają nie na żarty". On sam - jak twierdzi - strzelał oczywiście ponad głowami górników. Rozkazu, by strzelać, nie słyszał. Potwierdził to, co mówili wcześniej zeznający współoskarżeni, że nikt nie zapisywał i nikt nie sprawdzał, kto czyją broń bierze. On, jadąc na akcję, zabrał "pierwszą z brzegu" i jest przekonany, że inni też nie mieli swojej broni. O tym, że są zabici, dowiedział się dopiero od prokuratora. Uważa, że akcja przeprowadzona była źle. Jego zdaniem można ją było przeprowadzić jak na "Staszicu" - desantem z powietrza.
Oskarżony Zbigniew Wróbel nie pamiętał w akcjach na jakich kopalniach brał udział. Alarm ogłaszał zawsze dowódca Plutonu Romuald Cieślak. Oskarżony potwierdził fakt pobierania i oddawania broni bez kontroli oraz to, że po akcji nikt nie liczył amunicji. Numerację regałów z bronią wprowadzono dopiero po grudniowych wydarzeniach. Wróbel oświadczył, że zaczął strzelać dopiero wtedy, gdy usłyszał, że inni strzelają. Zapewniał, że strzelał "pionowo w górę". Mówił, że w czasie akcji nie widział upadających górników. Widział za to "milicjantów ratowanych przez kolegów". Słyszał w radiostacji kilkakrotnie głos pułkownika Kazimierza Wilczyńskiego, domagającego się zgody na użycie broni. Słyszał też, że są zabici, ale nie przypuszczał, że zostali zastrzeleni. Po odczytaniu przez sąd zeznań ze śledztwa Zbigniew Wróbel uzupełnił je, mówiąc m.in. o internowaniu szefa "Solidarności" KWK "Wujek" Jana Ludwiczaka.
- Gdy go zatrzymywaliśmy, nie znałem w ogóle określenia "internowanie". Myślałem, że chodzi o groźnego przestępcę - stwierdził. Sprostował również numer swej broni osobistej (który źle został zapisany w protokole). Tej samej, którą ma na wyposażeniu dzisiaj, jako pracownik sekcji pirotechnicznej kompanii antyterrorystycznej KWP. Nie był on jedynym członkiem Plutonu Specjalnego zatrudnionym w Oddziałach Prewencji KWP w trakcie trwania procesu. Jeszcze jedno sformułowanie z jego zeznań w śledztwie utkwiło w pamięci słuchających. Powiedział wówczas:
- Moim zdaniem użycie broni było słuszne.

- Jestem pewien, że nikogo nie zabiłem ani nie zraniłem - tymi słowami rozpoczyna się protokół zeznań Henryka Hubera, odczytany podczas rozprawy. Henryk Huber dodał, że tamte wydarzenia pamięta "cząstkowo". Oświadczył, że na "Manifeście Lipcowym" po prostu uciekł na widok górników. Na "Wujku" zaś, oślepiony przez granat łzawiący, został odprowadzony przez kolegów do wozu. Broni nie użył, a strzały usłyszał, będąc już w samochodzie. Tam również przez radiostację usłyszał, że użyto broni i są ranni. O tym, że są zabici, dowiedział się od kolegów.
- To co napisałem w raporcie jest nieprawdą. Kiedy prokurator pytał, czy strzelałem, powiedziałem, że nie. Wówczas zasugerowano mi, że inni się przyznali, nawet ci, którzy byli w śmigłowcu. Wtedy ja też zdecydowałem się powiedzieć, że strzelałem - tłumaczył się Henryk Huber. Jego zdaniem nikt z dowódców nie przekazywał im co mają napisać. Członkowie Plutonu Specjalnego sami doszli do wniosku, że dla dobra grupy najlepiej będzie jeśli oświadczą, że wszyscy użyli broni.

Oskarżony Grzegorz Berdyn wycofał się przed sądem z oświadczenia, że strzelał na "Manifeście Lipcowym".
- To Romuald Cieślak kazał mi strzelać, a następnie odebrał mi moją broń i strzelał z niej w ścianę budynku. Nie wiem dlaczego strzelał, górnicy schowani byli za wozami - stwierdził Grzegorz Berdyn. W raporcie o zużyciu amunicji wziął na siebie wystrzelane przez Romualda Cieślaka naboje.
- Musiałem to zrobić dla świętego spokoju. Romuald Cieślak był przecież moim dowódcą - oświadczył. Jego zdaniem Romuald Cieślak chodził na odprawy, ale nie informował podwładnych o podejmowanych decyzjach. Nie wiedzieli, gdzie i po co jadą. Podczas akcji rozkazy wydawane były przez radiostację. Nie wie, kto strzelał, nie widział zabitych ani rannych.

Kolejni oskarżeni zdecydowanie odmawiali składania jakichkolwiek wyjaśnień przed sądem.
Ryszard Gaik, Andrzej Rau, Andrzej Bilewicz i Edward Ratajczyk podtrzymali wyjaśnienie, które składali u prokuratora. W śledztwie wszyscy czterej przyznali się, że strzelali. Gaik, gdy zobaczył, że ktoś wyrzuca z okna kotłowni jakiś przedmiot, Rau w momencie gdy zomowcy z BCP zaczęli uciekać, a Bilewicz i Ratajczyk, gdy usłyszeli, że strzelają inni.
Do użycia broni w kopalni "Manifest Lipcowy" przyznał się w śledztwie również Teopold Wojtysiak.
- Strzelałem ponad głowami górników i widziałem, jak pociski trafiają w budynek za ich plecami - mówił wówczas Wojtysiak. - Ja strzelałem dopiero w drugiej fazie działań, ale ktoś z Plutonu Specjalnego strzelał już wcześniej, zaraz po wejściu przez bramę główną na teren kopalni. Niektórzy z oskarżonych, chcąc uniknąć osądzenia w trakcie śledztwa, zgłaszali, że leczą się u psychiatry. Jednak biegli, którzy ich przebadali, stwierdzili, że nie można mówić o niepoczytalności, że doskonale zdawali sobie sprawę z tego co robią.
Pozostali czterej oskarżeni: Marek Majdak, Bonifacy Warecki, Antoni Nycz i Józef Rak oniemieli zupełnie. Milczeli zarówno w trakcie śledztwa, jak i na sali sądowej.
W ostatnich dniach stycznia 1994 r. Sąd zakończył przesłuchiwania oskarżonych. Nikt z nich nie przyznał się do postawionych zarzutów. Większość korzystała z prawa do odmowy składania wyjaśnień. Wszyscy oskarżeni byli zgodni, co do tego, że nie było rozkazu użycia broni. Większość twierdziła, że nie strzelała. Ci zaś, którzy przyznali się do tego, przekonani są, że uczynili to "zgodnie z obowiązującymi zasadami" i dopiero wtedy, gdy słyszeli strzały innych. Wszyscy kwestionowali prawdziwość raportów o zużyciu amunicji. Pisali je spontanicznie: "solidaryzując się z kolegami lub wskutek sugestii". Twierdzili, że za "grudniową akcję" nie dostali żadnych awansów czy nagród pieniężnych, a jedynie brązowe odznaki "za utrzymywanie ładu i porządku publicznego", nazywane popularnie "miotłami". Ich zdaniem takie odznaczenia dostawali wówczas wszyscy, także kucharki i sprzątaczki.
Na sali rozpraw oskarżeni nie wyrażali zbytniego zainteresowania tym co się dzieje. Spali, rozmawiali i czytali gazety. Ożywiali się w kuluarach. Tu było słychać ich głośny śmiech i niewybredne słownictwo. To w kuluarach padały złośliwe uwagi pod adresem dziennikarzy i obserwatorów procesu. To wreszcie tu można było z ust niektórych z nich usłyszeć, że jest się następnym do odstrzelenia, że trzeba na siebie uważać, by coś złego nie przytrafiło się po drodze, że broni przy sobie nie mają, ale jakiś nóż zawsze się znajdzie. Wszyscy członkowie Plutonu Specjalnego odpowiadali z wolnej stropy. Część pracowała jeszcze w policji. Inni prowadzili własne interesy. Prawie wszyscy - i tak jest do dziś - mieli niczym nie ograniczony dostęp do broni palnej.


 
 wstecz    dalej