POWRÓT

•  od autorki
•  reakcje na książkę
•  zdjęcia z pacyfikacji
•  zdjęcia z procesu
• 
Następny świadek Witold Rupala, pomocnik oficera dyżurnego ZOMO, nie potrafił wyjaśnić, dlaczego w raportach w książce wydarzeń oficera dyżurnego dwukrotnie dokonano wpisu o wyjeździe do akcji Plutonu Specjalnego. Pierwszy raz wpisano: "PLS 47 plus 1", a drugi "PLS 21 plus 4".
- Ten pierwszy zapis jest niewiarygodny - tłumaczył Rupala. - Pluton nie liczył więcej niż 30 osób, zaś druga liczba oznaczała liczbę pojazdów, więc niemożliwe jest, by wyjeżdżali tylko jednym samochodem. Świadek nie potrafił nawet odpowiedzieć na pytanie oskarżonego Jasińskiego, czy przy pierwszym zapisie zamiast liczby 7 nie znajduje się litera F, co oznaczałoby wyjazd 4 funkcjonariuszy. Po kolejnym obejrzeniu zapisu świadek twierdził jedynie, że można to odczytać i tak, i tak.

Jednym ze świadków, który żądał anonimowości, był Zbigniew Fedunkow, w roku 1981 pełniący obowiązki naczelnika Wydziału Wojewódzkiego Stanowiska Kierowania KW MO. "Dziury w pamięci" oraz "przejęzyczenia" świadka spowodowały, iż jego zeznania mniej wniosły do sprawy, niż się spodziewano. Dla Fedunkowa szyfrogram Kiszczaka nie miał żadnego prawnego znaczenia, a "każdy dobrze wyszkolony kapral" potraktowałby go jako "przypomnienie zasad". Gdy na wniosek prokuratora odczytano mu punkt "e" szyfrogramu, Fedunkow przyznał, że "są tam pewne zmiany", ale i tak "nikt nie traktował go poważnie" i wszyscy opierali się na starym rozkazie, w myśl którego zgodę na użycie broni palnej przez oddziały zwarte musiał wydać szef MSW. Fedunkow dodał, że szyfrogram dotarł do dowódców najniższego szczebla, a ci mieli obowiązek zapoznać z nim podległych sobie funkcjonariuszy. Świadek w roku 1981 opracowywał plany graficzne akcji pacyfikacyjnych. Pierwszy z planów KWK "Wujek" powstał 16 grudnia o godz. 4.00 nad ranem. Drugi - zdaniem świadka - był planem rekonstrukcyjnym, wykonanym na zlecenie Komendy Głównej MO. Nie odzwierciedlał on jednak faktycznych wydarzeń. Pytany przez pełnomocników oskarżycieli posiłkowych, dlaczego nie uwzględnił w planach np. esbeckiej grupy płk. Perka, skoro twierdził, że tam byli, świadek odparł, iż "esbecy mu nie podlegali". Fedunkow dodał również, że to decyzja szefa MSW o "odblokowaniu" zakładów spowodowała, iż zaczęły powstawać plany graficzne. Powołany w Warszawie sztab AKCJI LATO `80 miał swoje odpowiedniki we wszystkich KW MO. Fedunkow ujawnił też, iż na szczeblach wojewódzkich (a zatem z pewnością i na szczeblu centralnym) prowadzony był od stycznia 1981 r. dziennik sztabowy, w którym ścisłe kierownictwo omawiało przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego. Świadek zeznał również, iż Pluton Specjalny może być wysłany jako grupa saperska, zaś do ochrony czołgów przeznaczono pododdziały płk. Kamińskiego, uzbrojone w broń osobistą. Zmienił również swoje zeznania odnośnie kierowania pacyfikacją "Manifestu Lipcowego". U prokuratora twierdził, że akcją kierował oskarżony Okrutny. Przed sądem powiedział, że wtedy "przejęzyczył się", a akcją kierował komendant rejonowy Jastrzębia.

Były wojewoda (odwołany 15 grudnia 1981 r.) Henryk Lichoś oraz jego zastępcy Tadeusz Wnuk i Zdzisław Gorczyca, którzy w roku 1981 byli członkami Wojewódzkiego Komitetu Obrony, twierdzili, że nie wiedzieli nic ani o odblokowywaniu zakładów pracy, ani o użyciu broni palnej.
- WKO to była zasłona dymna dla wojska i milicji - mówił Lichoś. - Ja nie widziałem nawet szyfrogramu, a powinienem.
Jego zastępcy również twierdzili, że nie zapoznano ich z dokumentem Kiszczaka. Wszyscy mówili, że decyzje o odblokowaniu zapadły poza WKO.
- Na jednym z późniejszych posiedzeń komendant Gruba powiedział, że broni użyto w obronie własnej, ale nie mówił kto. Informacje podawane na tych posiedzeniach były obowiązującą wykładnią - zeznał Gorczyca.

O odblokowaniu zakładów pracy i szyfrogramie Kiszczaka także "nic nie wiedział" Józef Piszczek - sekretarz pionu ideowo-wychowawczego KW PZPR, zajmujący się współpracą z dziennikarzami. O pacyfikacji "Wujka" dowiedział się 16 grudnia w godzinach popołudniowych, gdy zadzwoniono do niego z Wydziału Prasy KC PZPR z poleceniem, by pomógł zebrać Polskiej Agencji Prasowej informacje na temat tych wydarzeń.
- Miałem z tym trudności. Dopiero pomoc gen. Romana Paszkowskiego, mianowanego w tym dniu wojewodą katowickim, pozwoliła mi zredagować komunikat. Ukazał się on następnego dnia na pierwszej stronie "Trybuny Robotniczej" - mówił Piszczek. - Później nie interesowałem się tym, kto strzelał i w jakich okolicznościach, gdyż PZPR nie miała możliwości zbierania informacji na ten temat.

Kto użył broni "nie dociekał" również gen. Jan Łazarczyk, ponieważ "nie miał uprawnień do prowadzenia dochodzenia", a nadto przekonany był, że sprawa dotyczyła milicji, a nie wojska. Łazarczyk, mimo iż był wówczas szefem Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego i uczestniczył w posiedzeniach WKO, również oświadczył, iż nie znał szyfrogramu Kiszczaka. Twierdził, że o strzałach w "Manifeście Lipcowym" powiadomił go dowódca Śląskiego Okręgu Wojskowego, prosząc o wyjaśnienie tej sprawy.
- Miałem pretensje do komendanta Jerzego Gruby, że zataił to przede mną - stwierdził świadek. Gdy odczytano mu fragment dziennika sztabowego, z którego wynika, że o użyciu broni poinformował go komendant Gruba mówiąc: "Moi komandosi strzelali w obronie twoich czołgów" i podał nazwiska rannych górników, Łazarczyk oświadczył, iż nie pamięta tej rozmowy.

(...)

Ekspertyzy i dowody

Wojewódzki biegły lekarz sądowy prof. Władysław Nasiłowski, który w grudniu 1981 r. przeprowadzał sekcje zwłok górników z KWK "Wujek", oświadczył przed Sądem, iż żadna rana nie pochodziła z rykoszetu, a strzały oddano z odległości nie mniejszej niż metr, z broni o kalibrze zbliżonym do 9 mm. Wszyscy zabici trafieni zostali w ważne dla życia miejsca ciała, tj. głowę, klatkę piersiową, brzuch, plecy.
Odpowiadając na pytanie, czy fakt, iż w ciałach górników z "Manifestu Lipcowego" utkwiły pociski, zaś większość ran górników z "Wujka" to rany przestrzałowe, świadczyć może o tym, że w "Wujku" strzelano z broni o większej sile rażenia lub większym kalibrze, odparł, iż nie jest to wykluczone, ale być może w "Manifeście Lipcowym" strzelano z większej odległości.

Podczas zeznań Stanisława Wiewióry, byłego inspektora WSK KW MO, który, jak twierdził, nie przygotowywał żadnych planów działań w zakładach pracy, a rysował je dopiero po pacyfikacjach, by zrekonstruować wydarzenia, pełnomocnicy oskarżycieli posiłkowych okazali sądowi szkice akcji pacyfikacyjnych innych zakładów. Mec. Anna Dembek poinformowała, iż otrzymała je za pośrednictwem "Solidarności" kopalni "Wujek", zaś mec. Leszek Piotrowski, oświadczając, że jest w posiadaniu takich samych szkiców, zastrzegł, że nie ujawni, od kogo je dostał. Opatrzone klauzulą "tajne", stanowiły one kolejny, istotny dowód rzeczowy.

(...)

Zatarto ślady - wyczyszczono dokumenty

Zeznania przed sądem złożył dziennikarz Jan Dziadul, który w 1990 r. otrzymał zezwolenie na przeczytanie milicyjnych dokumentów, dotyczących m.in. pacyfikacji KWK "Wujek".
Dziadul stwierdził, że z archiwum katowickiej KW MO przyniesiono mu pakiet dokumentów pod nazwą "Gotowość".
- Była to paczka zawinięta w szary papier - mówił świadek. - Nie była w ogóle zabezpieczona, a w dokumentach panował ogromny bałagan.
Jan Dziadul odnalazł tam notatkę, że w lutym 1990 r. dokumenty te przeglądali dwaj zastępcy komendanta wojewódzkiego ds. SB oraz oskarżony Marian Okrutny.
- W paczce było kilka tysięcy stron dokumentów, dotyczących przygotowań do wprowadzenia stanu wojennego oraz trzy dzienniki sztabowe, w których zapisywano wydawane podczas akcji polecenia i rozkazy. Dziennik prowadzony przez SB był dokładniejszy. Zawierał zapisy, których nie było w dzienniku WSK - mówił świadek. - Wszystkie najważniejsze zapisy były wielokrotnie podkreślane i przekreślane. Także te, które dotyczyły użycia broni. Zastanawiałem się, kiedy to zrobiono.
Wśród tych zapisów był również ten, w którym dowodzący akcją Kazimierz Wilczyński domagał się zgody na użycie broni. Wówczas padła anonimowa odpowiedź: "Nie, czekaj na rozkaz". Zdanie to jest kilkakrotnie podkreślone, a przecinek wygląda inaczej od innych, sprawia wrażenie, jakby był dopisany później. W tym przypadku ten jeden mały znak interpunkcyjny jest niezwykle istotny. Zmienia bowiem całkowicie treść i sens zdania. Czy kiedykolwiek uda się wyjaśnić kto i kiedy go dopisał?
Jan Dziadul opowiadał również o rozmowie, jaką przeprowadził z ówczesnym komendantem wojewódzkim MO, nieżyjącym już Jerzym Grubą. Gruba powiedział Dziadulowi, iż nie wydał zgody na użycie broni. Twierdził, że Wilczyński pytał go o to, gdy strzały już padły, "była to musztarda po obiedzie" i to Wilczyński powinien tę sprawę wyjaśnić. Dziadul powiedział, że pytał Grubę, czy można było zaniechać akcji na KWK "Wujek", skoro przedstawiciele wojska byli u strajkujących i widzieli ich determinację. Gruba twierdził, że decyzje zapadły w WKO, w województwie katowickim przebywali przedstawiciele WRON, m.in. ówczesny minister górnictwa gen. Czesław Piotrowski i to rozkazami wojskowymi zmuszono ich do odblokowania kopalni. Zdaniem Gruby, WRON nie mogła dopuścić, by zabrakło węgla. Gdyby się tak stało to - jak się wyraził - ten cały stan wojenny szlag by trafił, zaś zaniechanie akcji w "Wujku" odebrane byłoby jako moralne zwycięstwo strajkujących, a na to ówczesna władza nie mogła sobie pozwolić. Gruba powiedział też Dziadulowi, że gdyby dowiedział się, iż w "Manifeście Lipcowym" Pluton Specjalny strzelał i ranił górników, zrobiłby awanturę i nie skierował go do akcji w "Wujku". Nie wiedział, dlaczego Pluton Specjalny tam pojechał. Twierdził, iż ta decyzja zapadła poza nim.

- Słyszałem, jak górnicy powiedzieli, że jeśli na teren kopalni wejdzie wojsko, to będą rozmawiać i opuszczą ją, a jak wejdzie milicja to będą się bronić - potwierdził zeznania niektórych uczestników tamtych wydarzeń ówczesny naczelny dyrektor KWK "Wujek" Maciej Zaremba.
Zaremba pamiętał, że kiedy przybył do kopalni, dowiedział się, iż załoga podjęła strajk. Poszedł do strajkujących i zaproponował, by wybrali przedstawicieli, którzy będą prowadzić rozmowy. Wkrótce przyjechała również delegacja wojskowych. Rozmowy jednak nie dały rezultatu i siły porządkowe przystąpiły do pacyfikacji. Z okien swojego gabinetu dyrektor niewiele widział. O rannych i zabitych poinformował go lekarz zakładowy. Dyrektor Zaremba linią górniczą połączył się ze zjednoczeniem i tą drogą wezwał karetki i pomoc medyczną.
- Kiedy górnicy dowiedzieli się o zabitych, zaprzestali obrony. Zadzwonili do mnie i zapytali, czy wiem, co się stało. Powiedzieli też, że chcą rozmawiać z wojskiem - mówił Zaremba.
Kiedy Maciej Zaremba udał się z delegacją wojskową do górników, strajkujący wręczyli im postulaty. Spełniony został tylko jeden, dotyczący umożliwienia bezpiecznego opuszczenia kopalni. Świadek stanowczo stwierdził, że to nie on wydał polecenie posprzątania terenu kopalni przed przyjazdem prokuratorów wojskowych. Jego zdaniem mógł to uczynić główny inżynier powierzchni. Uważa jednak, że teren kopalni uprzątnięto już po wizji przeprowadzonej przez prokuratorów. Zdaniem Nadzwyczajnej Komisji Sejmowej ds. Badań Działalności MSW, prokuratorzy oglądali miejsce wydarzeń już wtedy, gdy zostało ono uprzątnięte. Ktoś specjalnie wydał takie polecenie, by uniemożliwić ustalenie sprawców zbrodni.
Niewiele do powiedzenia mieli; Jadwiga Dworowy, kierowniczka tajnej kancelarii katowickiego ZOMO i Lech Banaszkiewicz, który prowadził kancelarię Sztabu X Dywizji Pancernej w Opolu.
- Nie wiem, jak to możliwe, że w dzienniku brakuje 50 kart z zapisami. Gdy w 1983 roku odchodziłam z pracy, podpisywałam protokół zdawczo-odbiorczy i wtedy niczego nie brakowało - oświadczyła Dworowy. Okazuje się, że wyrwane karty obejmują zapisy, dotyczące wydarzeń w okresie od 13 do 17 grudnia 1981 r. Świadek dowiedziała się o tym dopiero od przesłuchującego ją prokuratora. Uważa, że możliwe jest, iż zniszczono je z premedytacją - by z dokumentów MO usunąć wszystkie zapisy o planowaniu i przebiegu akcji w kopalniach.
Lech Banaszkiewicz w ogóle nie pamiętał treści dokumentów opracowywanych przez Śląski Sztab Wojskowy. Mówił, że już w styczniu 1981 r. otrzymał zalakowane koperty, które nakazano otworzyć w nocy z 12 na 13 grudnia. Były tam zadania na wypadek wprowadzenia stanu wojennego, m.in. instrukcja dotycząca użycia broni przez żołnierzy. Po latach niektóre dokumenty przekazywane były do Śląskiego Sztabu Wojskowego lub niszczone.
- Zawsze mówiłem, że do górników strzelał Pluton Specjalny - powiedział przed Sądem Wojewódzkim w Katowicach Andrzej Zalewski, ekspert Nadzwyczajnej Komisji Sejmowej ds. Badań Działalności MSW. Powtórnego przesłuchania Andrzeja Zalewskiego zażądali oskarżeni. Powoływali się oni na publikację w tygodniku "Nie", w której napisano m.in., że Zalewski przed Sądem Wojewódzkim w Warszawie w procesie przeciwko Kiszczakowi przyznał, iż "do spółki z Rokitą i prokuratorem zataił, iż na "Wujku" strzelał ktoś jeszcze".
Ku ogromnemu zaskoczeniu tych, którzy byli wówczas na sali rozpraw, jak i samego świadka, w protokole z warszawskiego sądu pojawił się dziwny zapis: "Jestem przekonany, że moja opinia została wykorzystana i wprowadzona do raportu. Były duże różnice między tym co opracowałem, a tym co było w raporcie. Wycofano fragmenty, które miały służyć innemu postępowaniu. Jeden fragment dotyczył tego, że strzały padły ze strony żołnierzy, a drugi, że w czasie badania broni eliminowano broń znajdującą się na wyposażeniu Wojska Polskiego".
Tymczasem Zalewski zarówno przed sądem w Katowicach, jak i w Warszawie zeznał, iż istotnie przy sporządzaniu tego raportu pominięto dwa fragmenty. Dotyczyły one jednak wskazanych przez górników miejsc, z których otwarto ogień do strajkujących, oraz rozdziału poświęconego broni i amunicji użytej w trakcie pacyfikacji. Oba te dokumenty są w posiadaniu katowickiego sądu. Pytany o rozbieżności w protokołach, Zalewski wyjaśnił, że w Warszawie sędzia nie dyktuje co umieścić w protokole. W związku z tym zeznający nie ma możliwości sprostowania na bieżąco swoich wypowiedzi.
- Cały protokół to zbitka wielu moich wypowiedzi, być może protokolantka popełniła błędy - tłumaczył Zalewski. - Przede wszystkim ten zapis podważa moją wiarygodność jako świadka, a to wpływa również na podważenie sporządzonej przeze mnie opinii, która przecież została jednogłośnie zaakceptowana przez Komisję Sejmową - dodał.

 
 wstecz    dalej