POWRÓT

•  od autorki
•  reakcje na książkę
•  zdjęcia z pacyfikacji
•  zdjęcia z procesu
• 
Grudzień 1981 - tak było

Dwunastego grudnia 1981 r. o godzinie 16.00 komendant wojewódzki MO w Katowicach płk Jerzy Gruba otrzymuje specjalny rozkaz - otworzyć kopertę z hasłem "W". W kilka sekund później siły porządkowe są w pełnej gotowości do działań.
W nocy z 12 na 13 grudnia do tysięcy mieszkań wkracza Służba Bezpieczeństwa wspierana przez uzbrojonych milicjantów. Zapełniają się więzienne cele i przygotowane specjalnie dla członków NSZZ "Solidarność" ośrodki odosobnienia. Przerwana zostaje łączność telefoniczna. Opancerzone wozy blokują drogi.
O godzinie 6.00 przemawia generał armii Wojciech Jaruzelski, przewodniczący Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, która powołała się poza konstytucyjnie i przejęła pełnię władzy w kraju. Telewizja i radio ciągle nadają długą listę nakazów i zakazów. Wprowadzono zakaz strajków i zgromadzeń. Ograniczono swobodę podróżowania. Wprowadzono godzinę policyjną. Do zmilitaryzowanych zakładów pracy wkroczyli komisarze wojskowi. Tak rozpoczęła się wojna WRON-y z narodem. Nie groziła nam wówczas żadna obca interwencja, choć Jaruzelski kilkakrotnie o nią zabiegał w Moskwie.
Dekret o stanie wojennym był nielegalny i sprzeczny z konstytucją. Członkowie Rady Państwa podpisywali w ową pamiętną noc dokumenty, których w ogóle nie znali. Inni złożyli podpisy w kilka dni później we własnym domu. Oficjalnie dekret o stanie wojennym ukazał się dopiero 18 grudnia 1981 r. w Dzienniku Ustaw. Nie mógł on stanowić żadnej podstawy prawnej, usprawiedliwiać jakiejkolwiek decyzji. Dotyczy to również tajnego szyfrogramu szefa MSW Czesława Kiszczaka, który podpisany 12 grudnia o godz. 11.00 już o 16.00 dotarł do wszystkich komend wojewódzkich MO. To właśnie z przyzwolenia na otwarcie ognia do załóg strajkujących zakładów pracy, zawartego w tym szyfrogramie, skorzystali ci, którzy zastrzelili i zranili górników śląskich kopalń.
Pierwszą reakcją na wprowadzenie stanu wojennego był szok. Ludzie pytali: z kim ta wojna? Kiedy zaczęli sobie uświadamiać, co się stało, postanowili sprzeciwić się bezprawiu. Bronili własnego honoru i godności. Decyzja mogła być tylko jedna - strajk! Nie przelękli się gróźb, więzienia, demonstracji siły. Domagali się odwołania stanu wojennego, wypuszczenia z więzień kolegów, przywrócenia "Solidarności".

KWK "Manifest Lipcowy"

1. W kopalni "Manifest Lipcowy" w Jastrzębiu Zdroju wszystko zaczęło się 14 grudnia 81 r. Strajk wybuchł spontanicznie. Pamiętano jeszcze ten dzień, gdy podpisywano Porozumienia Jastrzębskie. Teraz górnicy wiedzieli, że znów zostali oszukani przez komunistyczne władze.
Na wiecu mówiono o stanie wojennym, o internowanych, więzionych i bitych, o przetrzymywanych przez kilkanaście godzin na mrozie związkowcach. Pouczono, jak zachowywać się w trakcie strajku. Przedstawiciele dyrekcji i wojska kilkakrotnie informowali załogę o konsekwencjach, jakie grożą za protest w stanie wojennym, ale górnicy odpowiadali hymnem narodowym i zapewnieniem, że "Manifest Lipcowy" się nie podda. Blokada informacyjna spowodowała, że strajkujący nie wiedzieli, co dzieje się w kraju. łącznicy, którzy przybywali z innych zakładów, opowiadali o brutalnych pacyfikacjach, dlatego górnicy z "Manifestu Lipcowego" przystąpili do budowania barykad z lutni górniczych i wagoników. Jedną z nich ustawili na bramie głównej. Tylko przejście obok niej nie było zabarykadowane, aby każdy kto chce, mógł opuścić kopalnię. Górnicy z niego nie skorzystali. Postanowili zostać na terenie zakładu.
15 grudnia siły milicyjne i wojsko brutalnie odblokowały kopalnie: "Moszczenica" i "Jastrzębie", a następnie udały się do KWK "Manifest Lipcowy". Do górników z "Manifestu Lipcowego" nie dopuszczano już nawet kapłanów z posługą duszpasterską.
Około godziny 11.00 milicja i wojsko zgrupowały się w pobliżu kopalni. W okolicach bramy głównej stanęła wołga, w której przebywał dowodzący akcją płk Kazimierz Wilczyński. Obok, w samochodzie marki "Star", zlokalizowano ruchome stanowisko dowodzenia.
O godz. 11.15 wezwano górników do zaprzestania strajku i opuszczenia kopalni. Strajkujący odpowiedzieli hymnem narodowym. Czołg zaczął rozbijać barykadę na bramie głównej. Milicja ostrzeliwała górników środkami chemicznymi, do działań wprowadzono armatkę wodną. Po sforsowaniu bramy na teren kopalni wtargnęły potężne siły ZOMO. Rozpoczęło się obrzucanie gazami łzawiącymi, petardami. Początkowo górnicy odrzucali je z powrotem, ale po kilku minutach teren był już tak zadymiony, że niektórzy zaczęli się dusić. W stronę milicji poleciało jeszcze kilka kamieni. Natarcie oddziałów zwartych zaczęło się jednak załamywać. W tym samym czasie przez przejście osobowe i bramę główną wbiegło kilkunastu funkcjonariuszy Plutonu Specjalnego ZOMO. Ubrani w ciemne, obcisłe mundury i żółte kaski, mieli przy sobie tylko broń automatyczną. Pluton Specjalny dwukrotnie ustawiał się naprzeciw górników i po kilku sekundach wycofywał. Za trzecim razem zza stojącego w poprzek placu czołgu rozległa się kanonada strzałów. Pluton Specjalny zaczął strzelać z pozycji półklęczącej do górników. Ktoś krzyknął, by położyć się na ziemi, bo strzelają. Po tym ataku, gdy górnicy zaczęli się wycofywać, na ziemi zostało czterech rannych. Strzelano ostrą amunicją. Rannych górników zaprowadzono do punktu sanitarnego, potem zabrały ich karetki pogotowia.
Jednak pierwsze strzały padły jeszcze przed wejściem na teren kopalni. Kilku członków Plutonu Specjalnego strzelało do górników przez okno budynku wartowni. Strażnika, który ich nie chciał wpuścić zomowcy brutalnie pobili i zawlekli do milicyjnej suki. Został potem aresztowany.
Po strzałach oddanych do górników trwała jeszcze przepychanka na placu przed cechownią. Górnicy zaczęli się cofać w głąb kopalni, a na jej teren weszły wzmocnione siły milicji, wspomagane armatkami wodnymi. Posuwały się za czołgiem drogą wewnątrzzakładową. Dotarły aż do miejsca, gdzie górnicy schowali się za barykadą. Tu po raz trzeci Pluton Specjalny użył broni, strzelając w przeszklone przejście między budynkami łaźni, którym uciekała część strajkujących.
Do większych starć między ZOMO a strajkującymi już nie dochodziło. Obie strony zdawały sobie sprawę z tego, że za chwilę do kopalni przybędzie kolejna zmiana górników. Dyrektor zaapelował o zakończenie strajku. Mówił, że już są ofiary, że może dojść do jeszcze większej tragedii. To samo mówił dowodzącemu akcją. Doszło do rokowań. Dyrektor dostał zapewnienie, że górnicy będą mogli bezpiecznie opuścić kopalnię w ciągu 10 minut. Strajk zakończył się. Około 13.00, górnicy z "Manifestu Lipcowego" opuszczali kopalnię, idąc między szpalerami ZOMO.
W pacyfikacji KWK "Manifest Lipcowy" brały udział: 3 kompanie ZOMO, 3 kompanie ROMO, 4 kompanie ORMO, 2 kompanie KW MO, 30 czołgów, 15 wozów opancerzonych BWP, 4 armatki wodne. Do tej akcji skierowano też 15 członków Plutonu Specjalnego ZOMO. Według oficjalnych danych w kopalni "Manifest Lipcowy" od zomowskich kul zostało rannych czterech górników. Wystrzelano tam 57 ostrych nabojów.

KWK "Wujek"

2. W kopalni "Wujek" w Katowicach, o tym, że "coś się dzieje", górnicy dowiedzieli się już w nocy z 12 na 13 grudnia, kiedy milicja i służba bezpieczeństwa aresztowały ówczesnego przewodniczącego zakładowej Solidarności Jana Ludwiczaka. Ludwiczak zdążył zadzwonić do kolegów na kopalnię. Kilku z nich natychmiast pobiegło do jego mieszkania. Zostali poturbowani przez zomowców. Gdy wrócili pobici na kopalnię, o aresztowaniu i o tym, co zaszło, dowiedziała się już cała nocna zmiana. Górnicy przerwali pracę i zażądali natychmiastowego uwolnienia przewodniczącego. Atmosfera była napięta. Wczesnym rankiem 13 grudnia kilku górników udało się do parafii św. Michała, aby opowiedzieć ks. Henrykowi Bolczykowi, co się stało i poprosić go o odprawienie na terenie kopalni niedzielnej mszy św. Tuż przed nabożeństwem górnicy dowiedzieli się o stanie wojennym z radia. Msza odprawiona przez ks. Bolczyka i wygłoszone przez niego kazanie uspokoiły trochę wzburzonych górników. Tego dnia wszyscy rozeszli się do domów.
14 grudnia pierwsza zmiana zadecydowała o tym, że będzie kontynuować strajk. Do górników przemawiał dyrektor kopalni, informując ich o stanie wojennym. Strajkujący wybrali swych przedstawicieli do rozmów z dyrektorem i komisarzem wojskowym. Kiedy delegacja wróciła do załogi i poinformowała, że zwolnienie Ludwiczaka nie jest możliwe oraz powtórzyła rozmowę z przedstawicielami wojska, górnicy postanowili kontynuować strajk. Na masówce sformułowano postulaty strajkowe: zwolnienie wszystkich internowanych, zniesienie stanu wojennego i realizacja Porozumień Jastrzębskich. Do strajku dołączyła druga zmiana. Podjęto prace organizacyjne, wyznaczono straż robotniczą, wybrano delegatów oddziałowych oraz niezbędną grupę pracowników do prac zabezpieczających. O godzinie 18.00 ks. Bolczyk po raz drugi poproszony przez górników odprawił mszę. Wzięło w niej udział tyle osób, że komunikaty musiały być dzielone na ćwiartki. Tego dnia po raz pierwszy pojawił się fałszywy alarm o nadjeżdżających siłach milicji. Przez całą noc górnicy niespokojnie nasłuchiwali.
15 grudnia budowano barykady. Na nastroje miały wpływ informacje o brutalnych pacyfikacjach innych zakładów, m.in. o kopalni "Staszic", gdzie po pacyfikacji milicja sprawiła "jatkę" w hotelu robotniczym. Tego dnia górnicy udali się do ks. Bolczyka, ale z uwagi na ogromne napięcie poprosili go, by tylko odmówił z nimi różaniec. Modlitwa przerwana została dramatycznym okrzykiem: "jadą!". Po chwili okazało się, że był to fałszywy alarm. Górnicy poprosili księdza o absolucję generalną.
16 grudnia o godz. 10.00 rano do załogi kopalni przyszedł dyrektor wraz z przedstawicielami wojska. Wojskowi zażądali opuszczenia kopalni, grożąc, że w przeciwnym razie zostanie odblokowana siłą. Strajkujący odpowiedzieli hymnem, pieśnią "Boże coś Polskę". Wówczas też jeden z górników powiedział, że jeśli wejdzie wojsko, to opuszczą kopalnię, ale jeśli milicja - będą się bronić. Płk Piotr Gębka usiłował wmówić górnikom, że są ostatnim zakładem, który strajkuje, że cała Polska już pracuje normalnie, ale oni wiedzieli, że jest to kłamstwo. Płk Gębka dał im godzinę na opuszczenie zakładu. Ale i to nie zostało dotrzymane. Po rozprawieniu się, przy użyciu armatek wodnych i gazu łzawiącego, z tłumem, głównie kobiet i dzieci, przed kopalnią - czołgi ruszyły do sforsowania muru. Była godzina 10.53. Zaczęto ostrzeliwać kopalnię środkami chemicznymi, górników polewano wodą z armatek. Wyłomami, zrobionymi przez czołgi, na teren kopalni zaczęły wchodzić oddziały milicji. Nadleciał helikopter, z którego zrzucano gazy łzawiące. Górnicy odrzucali granaty łzawiące, rzucali kamieniami. Zomowcy posuwali się w głąb kopalni i cofali. Około 11.30 dowodzący akcją płk Wilczyński polecił wykonanie kolejnego wyłomu w murze. Czołg wjechał w magazyn farb i rozpuszczalników i na chwilę utknął w miejscu. Wkrótce przesunął się do przodu, a przez wyrwę zaczęły wchodzić kolejne oddziały zomowców. W pewnym momencie w rejonie bramy kolejowej górnicy zaczęli mieć przewagę nad atakującymi. Udało im się wyprzeć z kopalni oddziały milicji. Trzech zawodowych funkcjonariuszy MO: kapitana Alfreda Wiewiórowskiego, porucznika Jerzego Kryskę i starszego sierżanta Stanisława Radzińskiego, którzy nie zdążyli uciec, wzięto jako zakładników. W siedzibie Komitetu Strajkowego jeńcom opatrzono rany, dano herbatę. Górnicy przeliczyli też amunicję w broni Wiewiórowskiego i Radzińskiego. Oni nie strzelali.
Tymczasem na placu przed kotłownią trwały walki. W powietrzu latały kamienie, śruby, petardy, świece dymne, granaty łzawiące. Pękały górnicze kaski i zomowskie tarcze. Teren kopalni całkowicie pokrywały chmury gazów. Nad głowami warczał helikopter. Wyły silniki czołgów. W punkcie sanitarnym było już wielu górników zatrutych środkami chemicznymi i rannych od petard. Oddziały ZOMO posuwały się za czołgami, jednak skuteczna obrona górników zmuszała je do wycofywania się. Dowodzący akcją zadecydował o kolejnym natarciu. Czołg ruszył. W tym czasie członkowie Plutonu Specjalnego przeskoczyli przez płot na teren kopalni. W chwilę potem rozległy się strzały z broni automatycznej. Na placu przed kotłownią padli pierwsi ranni i zabici górnicy. O 12.31 płk Wilczyński pytał o zgodę na użycie broni. Domagali się tego dowódcy oddziałów. O 13.02 poinformował podwładnych: "Przerwać ogień".
Kiedy strajkujący zorientowali się, że są wśród nich zabici i ranni, zadzwonili do dyrektora kopalni i poinformowali, że chcą rozmawiać z wojskiem. O godzinie 14.00, do strajkujących ponownie przyjechali pułkownik Gębka i komisarz wojskowy zjednoczenia pułkownik Wacław Rymkiewicz. Wraz z dyrektorem kopalni poszli do górników, którzy przedstawili im warunki zakończenia strajku: odwołanie stanu wojennego, uwolnienie Ludwiczaka, wycofanie ZOMO, podanie do publicznej wiadomości, że są ranni i zabici, podanie nazwiska dowodzącego akcją. Płk Gębka oświadczył, że żądania te nie zostaną spełnione. Górnicy zaprowadzili wojskowych do stacji ratownictwa, gdzie leżeli zabici. Wydano im również broń zatrzymanych milicjantów. Około 17.00 górnicy zaczęli zbierać się na placu, aby zdecydować o dalszych losach strajku. Po godzinie ustalono, że wydadzą zakładników. W zamian za to, będą mogli swobodnie opuścić kopalnię. Przy ścianie kotłowni, w miejscu gdzie zginęli górnicy, ustawiono krzyż, który wyniesiono ze stacji ratownictwa po zabraniu ciał zabitych. O 19.00 strajkujący opuścili kopalnię. ZOMO wycofało się. Wcześniej jednak zatrzymano karetki pogotowia, wyciągano rannych, zrywano bandaże. Uznanego za przywódcę strajku Stanisława Płatka, zawieziono do szpitala MSW. Stamtąd trafił do więzienia. Bito też personel medyczny pomagający rannym.
Do walk z górnikami w kopalni "Wujek" skierowano 6 kompanii ZOMO, 4 kompanie ROMO, 1 kompanię NOMO, 1 kompanię KW MO, 6 kompanii piechoty, 6 plutonów czołgów, kompanię rozpoznania, 17 członków Plutonu Specjalnego ZOMO. W akcji brało udział 7 armatek wodnych, helikopter, około 55 wozów BWP i kilkadziesiąt czołgów.
Na miejscu zginęło od kul 6 górników. Siódmy zmarł w kilka godzin po operacji. Dwóch następnych zmarło w styczniu Ő82, nie odzyskując przytomności. Wystrzelano ponad 150 nabojów. Mordercy strzelali z odległości 20, 30 i więcej metrów. Trafiali w ważne dla życia miejsca ciała: głowę, brzuch, klatkę piersiową. Strzelali nawet w plecy.
Pierwsze śledztwo w sprawie użycia broni prowadziła Prokuratura Garnizonowa w Gliwicach. Wojskowi prokuratorzy przesłuchiwali i zastraszali rannych, rekwirowali wyjęte z ich ciał pociski. Zacierali ślady, zamiast je zabezpieczyć. śledztwo w sprawie użycia broni przez członków Plutonu Specjalnego zostało umorzone w styczniu `82 r., gdyż - jak uznał prokurator Prokuratury Garnizonowej w Gliwicach porucznik Janusz Brol - "użyli oni broni w obronie koniecznej".
Wobec strajkujących zastosowano represje. Z pracy zwolniono wielu ludzi. Przed sądem stanęło 9 osób oskarżonych o kierowanie strajkiem na podstawie dekretu o stanie wojennym. Prokuratorzy por. Janusz Brol i major Stanisław Kleczkowski żądali kar do 15 lat pozbawienia wolności. Sąd wojskowy, któremu przewodniczył kapitan Antoni Kapłon, wydał wyrok 9 II 82 r. Uniewinniono 5 osób. Stanisława Płatka skazano na 4 lata pozbawienia wolności, Jerzego Wartaka na 3 lata i 6 miesięcy, Adama Skwirę i Mariana Głucha na 3 lata więzienia. Ich proces trwał zaledwie 5 dni.


 
     dalej