POWRÓT

•  od autorki
•  reakcje na książkę
•  zdjęcia z pacyfikacji
•  zdjęcia z procesu
• 
Część trzecia - Apelacja

Prokuratura Wojewódzka w Katowicach oraz pełnomocnicy oskarżycieli posiłkowych w kwietniu 1998 r. złożyli apelację od wyroku, który zapadł w trwającym ponad 4 lata procesie oskarżonych o pacyfikację KWK "Manifest Lipcowy" i "Wujek" w grudniu `81.
W złożonej apelacji wnieśli o uchylenie całego wyroku i przekazanie sprawy do ponownego rozpatrzenia przez sąd I instancji.

Kuriozalne uzasadnienie

Na pisemne uzasadnienie tego skandalicznego wyroku trzeba było czekać aż 4 miesiące. Zgodnie z kpk pisemne uzasadnienie powinno być gotowe w ciągu 7 dni od wydania wyroku. Jeśli sprawa jest zawiła, to prezes sądu może termin przedłużyć na czas określony. Tak było i w tym przypadku. Sąd miał czas do 28 lutego 1998 r. Jednak przepisywanie na maszynie 160 stron zajęło sekretarce kolejny miesiąc. Treść uzasadnienia wyroku - jak można się było tego spodziewać - jest dokładnym odzwierciedleniem założonej tezy, że oskarżonych skazać nie wolno.
"W rozumieniu obowiązującego w roku `81 dekretu z 21 grudnia 1955 r. Milicja Obywatelska była uzbrojoną formacją, powołaną do ochrony ładu, spokoju, porządku i bezpieczeństwa publicznego podlegającą MSW. Do zakresu jej działań należało utrzymanie bezpieczeństwa publicznego, ochrona spokoju, ładu itp. Funkcjonariusza milicji winno cechować pełne oddanie partii i władzy ludowej oraz ofiarność, sumienność i gorliwość w wykonywaniu powierzonych zadań. Funkcjonariusz MO był obowiązany do przestrzegania socjalistycznej praworządności" - zaznaczyli w uzasadnieniu sędziowie. To właśnie ta "socjalistyczna praworządność" doprowadziła do tego, że na śląskich kopalniach strzelano do górników, ale zdaniem sądu oskarżeni "użyli broni w warunkach przewidzianych przepisami i wykonywali swoje obowiązki służbowe".
Z lektury uzasadnienia wydanego przez sąd można wysnuć prosty wniosek: jedynymi osobami mówiącymi prawdę w trakcie tego procesu byli... członkowie Plutonu Specjalnego.
Mimo iż oskarżeni w 1981 r. po pacyfikacji KWK "Wujek" własnoręcznie pisali raporty o zużyciu amunicji, zaś po akcji w "Manifeście Lipcowym" osobiście informowali swojego przełożonego, ile wystrzelali naboi, sąd uwierzył im, że wówczas kłamali, kierując się zasadą koleżeńskiej solidarności. Zupełnie inaczej sędziowie podeszli do zeznań świadków, którzy w 1981 r. zastraszani przez wojskową prokuraturę, często ranni i pobici, wreszcie na tym procesie mogli powiedzieć prawdę. W ich przypadku sąd uznawał, że prawdziwe zeznania składali właśnie wtedy. Zresztą zeznania uczestników tych wydarzeń traktowane były wybiórczo.
Ustalenia Nadzwyczajnej Komisji Sejmowej do Zbadania Działalności MSW oraz zeznania niektórych świadków, że plany pacyfikacyjne obu kopalni opracowane były przed wydarzeniami, nie przekonały sądu. Skład orzekający wolał dać wiarę tym, którzy twierdzili, że sporządzono je po wydarzeniach. W ten sposób pominięto jeden z najistotniejszych dowodów.
Sędziowie nie ustosunkowali się do wielu spraw m.in. do zacierania śladów zaraz po wydarzeniach, do ustaleń Wojskowej Prokuratury Garnizonowej, która już w 1982 r. stwierdziła, że broni użyli członkowie Plutonu Specjalnego. Nie zainteresowali się sprawą przestrzelania na strzelnicy broni Plutonu Specjalnego w dniu pacyfikacji KWK "Wujek". Nie uwzględnili zeznań biorących udział w akcjach milicjantów, którzy mówili, że widzieli jak strzelali członkowie Plutonu Specjalnego. Dokładnie zaś cytowano te zeznania, które mówiły, że górnicy obrzucali atakujących "niebezpiecznymi narzędziami". Odrzucone zostało rozpoznanie przez poszkodowanego Bogusława Tomaszewskiego oskarżonego Leszka Grygorowicza, jako osoby, która strzelała i ciężko go raniła.
Podobnych przykładów można przytoczyć wiele. Jedno jest pewne: uzasadnienie jest tak samo skandaliczne, jak wydany wyrok.

Apelacyjny pyta - Najwyższy odpowiada

Sąd Apelacyjny w Katowicach 9 lipca 1998 r. zadecydował, że zwróci się do Sądu Najwyższego o odpowiedź na pytanie, czy Sąd Wojewódzki w Katowicach naruszył prawo, wydając wyrok w zmienionym składzie orzekającym, a tym samym naruszył art. 388 pkt 2 kpk.
W złożonej apelacji pełnomocnicy oskarżycieli posiłkowych zarzucili bowiem Sądowi Wojewódzkiemu tzw. pierwszorzędne uchybienie procesowe, polegające na zmianie składu sędziowskiego w trakcie trwania procesu. Po ponad czteroipółletnim trwaniu procesu, już po mowach końcowych stron, wycofała się sędzia Marcela Faska-Jagła. Sędzia Ewa Krukowska zadecydowała o wprowadzeniu w jej miejsce sędziego Jacka Myśliwca, którego sama kilka miesięcy wcześniej wyłączyła ze sprawy z uwagi na częste choroby. Jednocześnie zarządziła jedynie powtórzenie tych rozpraw, w których sędzia Myśliwiec nie brał udziału. Taka sytuacja jest możliwa pod warunkiem, że wszystkie strony wyrażą na to zgodę. Ale o to sąd nie zapytał.
Rozpatrując formalny zarzut, Sąd Apelacyjny dopatrzył się jeszcze jednej nieprawidłowości. Otóż w pierwszych rozprawach uczestniczyło 6 ławników, bez wyraźnego określenia, którzy są podstawowi, a którzy dodatkowi. W efekcie w procesie uczestniczyło trzech, a nie dwóch ławników dodatkowych, to zaś narusza art. 145 pkt 1 ustawy o ustroju sądów powszechnych.
Sędzia Mirosław Ziaja - przewodniczący składu apelacyjnego oświadczył, iż sprawa jest nietypowa i po raz pierwszy zetknął się z takimi problemami.
Już 30 września 1998 r. Sąd Najwyższy zadecydował, że sprawa członków Plutonu Specjalnego ZOMO i ich przełożonych oskarżonych o zamordowanie dziewięciu górników z KWK "Wujek" i zranienie kilkudziesięciu innych w tym w KWK "Manifest Lipcowy" w grudniu Ő81 wróci z powodów formalnych do sądu I instancji. Trzech sędziów Sądu Najwyższego uznało, iż skład Sądu Wojewódzkiego "był sądem nienależycie obsadzonym" i w związku z tym wydany wyrok jest nieważny. Odpowiedź Sądu Najwyższego jest dla Sądu Apelacyjnego wiążąca.

Wyrok nieważny

1 grudnia 1998 r. Sąd Apelacyjny w Katowicach uchylił skandaliczny, uniewinniający wyrok w sprawie pacyfikacji KWK "Manifest Lipcowy" i "Wujek" w grudniu 1981 r.
Powodem uchylenia wyroku były błędy formalne popełnione przez Sąd Wojewódzki, a zwłaszcza to, że w procesie uczestniczyło za dużo ławników. Sąd Apelacyjny nie wyjaśniał do końca kwestii zmiany składu sędziowskiego bez zgody stron w trakcie trwania procesu.
- Sąd Najwyższy uznał 30 listopada 1998 r., iż skład sędziowski był składem nienależycie obsadzonym - poinformował sędzia SA Mirosław Ziaja - w związku z tym wydany wyrok uznać należy za nieważny. Prokurator Andrzej Juźkow i pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych mec. Janusz Margasiński domagali się przekazania sprawy do sądu I instancji. Jednak postawa niektórych obrońców wskazywała na to, że nie wszyscy prawnicy rozumieją o co chodzi, gdyż powołując się na merytoryczne zastrzeżenia wnioskowali o zwrot akt prokuraturze.
- Takiej decyzji Sąd Apelacyjny podjąć nie może - stwierdził prokurator Andrzej Juźkow. - Pragnę tylko wyrazić nadzieję, że merytoryczne zarzuty zawarte w apelacji, zarówno prokuratora jak i pełnomocników oskarżycieli posiłkowych, pomogą w wydaniu sprawiedliwego wyroku.
- To postępowanie musi zacząć się od nowa. Największym nieszczęściem jest to, że straciliśmy 6 lat - powiedział mec. Janusz Margasiński.
Tymczasem mec. Marek Barczyk oraz obrońcy Mariana Okrutnego domagali się zwrotu akt prokuraturze.
- O tym, czy akta wrócą do prokuratury, zadecyduje sąd na pierwszej rozprawie - uciął dyskusję sędzia Ziaja.
Obecni na posiedzeniu SA oskarżyciele posiłkowi również sprzeciwiali się wnioskom obrony i domagali się, by sprawę skierować do sądu.
- Nie jestem prawnikiem. Jestem gospodynią domową, ale wnoszę dodatkowo o to, by zakreślić ramy czasowe tego procesu. Żeby zakończył się w ciągu roku. świadkowie umierają, niektórzy giną w tajemniczych okolicznościach, a sprawa wciąż się wlecze - mówiła J. Stawisińska, matka zastrzelonego w "Wujku" 21-letniego Janka.
Po naradzie SA uchylił wyrok w całości i przekazał sprawę do sądu I instancji. Wraz z wyrokiem uchylono zażalenie obrońców z urzędu, którzy za obronę mieli dostać pieniądze ze Skarbu Państwa.
- To niesprawiedliwe - dowodził jeden z adwokatów - że nie dostaniemy zapłaty, która i tak jest niska, bo wynosi 30 zł za dzień, jak stawka robotnika.
A więc wszystko co było, całe 4 lata i 8 miesięcy procesu, okazały się nieważne. Wszystko zacznie się od początku...


 
 wstecz