Wojsko miało odstraszać
Z ogromnym zainteresowaniem czekano na zeznania oficerów wojska, którzy brali udział w pacyfikacji kopalni. Wszyscy zdawali sobie pytanie, co będą mieli do powiedzenia ci, którzy również nie są bez winy...
- Na poprzedzającej akcję odprawie odniosłem wrażenie, że wojsko miało odstraszyć, a nie bezpośrednio angażować się w pacyfikację - stwierdził Zygmunt Ostrowski, wówczas kapitan dowodzący batalionem piechoty zmechanizowanej. Zdaniem Ostrowskiego zomowcy, którzy wchodzili na teren kopalni za czołgiem, nie byli kompanią zawodową, lecz taką z "mobilizacji".
- Jestem pewien, że w ogóle nie mieli ochoty do walki, bo jak jeden z nich oberwał, to go pięciu wynosiło - mówił świadek.
Gdy z ciekawości wszedł na teren kopalni, usłyszał w pewnym momencie charakterystyczny dźwięk. Były to seryjne strzały z RAK-ów. Dochodziły, jego zdaniem, ze strony wyłomu przy bramie głównej. Nie widział jednak strzelających, gdyż było duże zadymienie terenu. Dopiero po jakimś czasie zauważył, że trzech zomowców niesie stamtąd zakrwawionego górnika. Pomógł im donieść go do karetki. Co dalej stało się z tym górnikiem - nie wie.
(...)
Dziękuję wam koledzy!
Sąd Wojewódzki w Katowicach przesłuchiwał również funkcjonariuszy Batalionów Centralnego Podporządkowania ZOMO, którzy w grudniu 1981 r. odblokowywali strajkujące zakłady, ale nie zostali oskarżeni w sprawie o śmierć i rany górników z "Wujka". Na podstawie ich zeznań trudno jednak odtworzyć to, co naprawdę działo się podczas akcji. Wszyscy twierdzili, że nie wiedzieli, gdzie i po co jadą. O tym, gdzie są, dowiadywali się już na miejscu, po wyjściu z wozów. Nie pamiętają, czy informowano ich o zasadach użycia broni i czy zapoznano ich z dekretem o stanie wojennym. Dowódca Plutonu ZOMO oświadczył, że ich zadaniem było odblokowanie zakładów i przywrócenie ładu i porządku, ale na czym ma to polegać - nikt im nie mówił. Wszyscy pamiętali, że górnicy byli zdeterminowani, że rzucali w nich różnymi przedmiotami. Wspominali, że górnicy kilkakrotnie odpierali ich atak.
- Doszliśmy do połowy placyku i nasz atak zaczął się załamywać - mówił przed sądem Zbigniew Kaczmarczyk. - Wtedy dowódca ds. politycznych, porucznik Solejdowicz zaczął krzyczeć, żebyśmy się nie wycofywali. Ale i tak uciekaliśmy.
Porucznik Solejdowicz, o którym wspomniał świadek, w trakcie procesu pełnił funkcję przewodniczącego NSZZ Policjantów w Katowicach, na którego zlecenie mec. Barczyk bronił 14 oskarżonych.
Niektórzy z zomowców twierdzili, że doszło do walki wręcz, inni - że nie było zagrożenia. Większość jednak zdecydowanie uważała, że na widok górników, biegnących w ich stronę, ogarnął ich strach. Zeznając przed prokuratorem, jeden z nich powiedział:
- Za nami szedł mężczyzna w mundurze moro. Położył rękę na kaburze i powiedział: "Jak się który cofnie, to kula w łeb. To nie przelewki".
Większość z zeznających widziała członków Plutonu Specjalnego, zarówno podczas pacyfikacji "Manifestu Lipcowego" jak i "Wujka". Żaden jednak nie powiedział na rozprawie, by widział, jak strzelali. Kilku natomiast stwierdziło, iż strzelał wojskowy.
- Zauważyłem iskrzenie na budynku okna kotłowni, skąd zrzucano na zomowców różne przedmioty. To świadczyło o tym, iż użyto broni palnej. Odwróciłem się i zobaczyłem kapitana Wojska Polskiego, który strzelał z broni długiej kbkAK - zeznawał Henryk Mozgol. - Strzały przeszyły górnika, który wypadł z okna.
Ponieważ ten sensacyjny wątek pojawił się po raz pierwszy, sąd odczytał zeznania świadka, które dwa lata temu składał przed prokuratorem. Tam nie było na ten temat ani słowa.
- Gdy zacząłem mówić o tym prokuratorowi, zakrzyczano mnie. Prokurator mówił, że bronię kolegów, że w czasie akcji nie użyto broni długiej, tylko Pm-63. Twierdził, że nie było zagrożenia, że to my byliśmy tą bandą, która atakowała. Dopiero dzisiaj miałem swobodę wypowiedzi - wyjaśniał te rozbieżności świadek.
Strzelającego kapitana wojska widzieli również inni. Zbigniew Chwedczuk oświadczył, iż jest pewien, że wojskowy strzelał ostrą amunicją.
- Twierdzę tak, bo jak strzelał, widziałem odpryski na murze - powiedział przed sądem.
Nowym wątkiem, pojawiającym się w sprawie, była walka o ciało górnika leżącego na placu kopalnianym.
- Widziałem, jak z dachu spadł górnik. Doszło wręcz do walki o jego ciało między nami a górnikami. Nasi funkcjonariusze wynieśli go za teren kopalni - mówił Bogdan Sapor. Inny z zeznających zomowców stwierdził, że uciekając z kolegami z plutonu, widział leżącego górnika.
- Ten górnik miał półotwarte oczy, a z jego ciała unosiła się para. Byłem przekonany, że spadł z dachu kotłowni. Koledzy, którzy odnosili go do karetki stwierdzili, że "i tak nic z niego nie będzie". Jednym z tych zomowców, którzy wynosili ciało rannego górnika, był Andrzej Czapla.
- Podbiegliśmy do niego - mówił Czapla. - Krwawiła mu głowa. Zanieśliśmy go do karetki. Jeszcze żył.
Na podstawie zeznań trudno było ustalić, czy świadkowie mówią o tej samej osobie. Ponadto do tej pory wiadomo było, że wszyscy zabici i ranni górnicy przebywali na punkcie opatrunkowym. Czyżby więc było więcej ofiar?
Duże były również sprzeczności w zeznaniach, które świadkowie składali dwa lata wcześniej w prokuraturze, a tym, co mówili na rozprawie. Zenon Jenerowicz nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego w protokole z przesłuchania w prokuraturze znalazło się sformułowanie: "Widziałem strzelających członków Plutonu Specjalnego".
- Nie mogłem ich widzieć, bo stali za moimi plecami. Strzały padły z tyłu, więc mogłem wiedzieć, że to oni strzelali, bo tylko oni mieli broń - mówił na rozprawie Jenerowicz. Przed prokuratorem Jenerowicz twierdził, że widział siedzących na murze członków Plutonu z Pm-63 oraz że ktoś z plutonu strzelał w kierunku kotłowni. Kilkakrotnie wówczas powtarzał: "Zaznaczam, że na placu byli członkowie Plutonu i strzelali". Inny ze świadków, Zbigniew Chwedczuk, dwa lata wcześniej powiedział prokuratorowi, że "strzelał Pluton Specjalny w obronie naszego życia".
- Do leżącego milicjanta podbiegł górnik z dzidą. Wówczas ktoś z Plutonu strzelił i trafił go w pierś. Górnik upadł i to powstrzymało pozostałych - mówił prokuratorowi Chwedczuk. Zeznając przed sądem, stwierdził, że mógł tylko podejrzewać, iż to oni strzelali.
- Porucznik Solejdowicz mówił nam, że Pluton Specjalny będzie nas osłaniać. Poza tym widziałem ich w miejscu, gdzie czołg zrobił wyłom - tłumaczył świadek. - Ale ja widziałem tylko strzelającego wojskowego.
- Zaraz po akcji chciałem podziękować chłopcom z Plutonu Specjalnego za to, że strzelali - oświadczył, ku zaskoczeniu wszystkich, Zenon Tomasik, wówczas członek BCP ZOMO. Jego zdaniem, gdyby nie strzelali, to być może by nie żył. Tomasik, zeznając przed sądem, stwierdził, że nie wiedział, kto strzelał. Prokuratorowi z kolei mówił, że członkowie Plutonu Specjalnego strzelali seriami z RAK-ów, gdy górnicy zbytnio zbliżali się do milicjantów. Zapytany przez sąd, kiedy właściwie mówi prawdę - czy wtedy, gdy twierdzi, że nie wie, kto użył broni, czy wtedy, gdy dziękuje członkom Plutonu - odparł, że w całości podtrzymuje zeznania, złożone u prokuratora i skoro mówił, że strzelał Pluton Specjalny, to widocznie tak było.
Jedynym świadkiem, który podczas rozprawy, stanowczo i spokojnie potwierdził, iż zarówno na KWK "Manifest Lipcowy" jak i KWK "Wujek" strzelał Pluton Specjalny był Fryderyk Parnicki. W pewnym momencie akcji, gdy zomowcy uciekali przed górnikami, Fryderyk Parnicki usłyszał: "Stój, będę strzelać".
- Koło wyłomu w bramie głównej stało trzech lub czterech członków Plutonu Specjalnego i strzelało "z biodra". Skuliłem się przy ziemi, bo bałem się, że mogę zostać trafiony. Usłyszałem również strzał ponad głowami i okrzyki górników: "Nie bójcie się, to ślepe" - twierdził świadek. Kiedy po dwóch czy trzech seriach zapanowała cisza i górnicy zaczęli odciągać leżących kolegów domyślił się, że są ofiary. Strzelających członków Plutonu Specjalnego Parnicki widział również na "Manifeście Lipcowym".
- Na teren kopalni wtargnęło trzech członków Plutonu Specjalnego. Usłyszałem dwa strzały, a następnie krótkie serie z RAK-ów. Potem dwóch z nich uciekało, a trzeci puścił jeszcze serię "z biodra" w kierunku kopalni. Robił tzw. osłonkę - oświadczył.
Fryderyk Parnicki był jedynym zomowcem, którego zeznania, składane w sądzie, nie różniły się od tego, co mówił prokuratorowi i podczas wizji lokalnej. Zeznania te bardzo nie podobały się oskarżonym, ale świadek spokojnie i rzeczowo odpowiadał na wszystkie pytania.
Jak memento tamtego, tragicznego czasu brzmiała "dowcipna" wypowiedź jednego z przesłuchiwanych zomowców:
- Kiedy już po akcji czekaliśmy pod kopalnią, kilku z wychodzących górników zapytało: czy wy jesteście Polakami czy Rosjanami przebranymi w polskie mundury? Oni naprawdę myśleli, że jesteśmy Rosjanami - mówił przed sądem Andrzej Czapla, wówczas członek Batalionów Centralnego Podporządkowania ZOMO. Nie potrafił jednak, nawet po tylu latach ustosunkować się do tego, dlaczego zadano im wtedy tak dramatyczne pytanie.