POWRÓT

•  od autorki
•  reakcje na książkę
•  zdjęcia z pacyfikacji
•  zdjęcia z procesu
• 
Życiowy przełom Michnika

- Mordercy rękę podajesz? Kupili cię, sprzedałeś nas, a górnicy zginęli także za ciebie. Zdrajca! Ń to tylko niektóre opinie, jakie usłyszał Adam Michnik, kiedy zeznawał jako świadek obrony oskarżonego Kiszczaka. Redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" sam dolał oliwy do ognia, gdy po wejściu na salę rozpraw pierwsze kroki skierował do Kiszczaka, a następnie, nisko się kłaniając, długo i serdecznie ściskał dłoń oskarżonego i jego żony. Na zarzuty związkowców miał tylko jedną odpowiedź: "Ja 6 lat siedziałem", co skwitowane zostało: "Widocznie za mało, skoro pan niczego nie zrozumiał".
Przewodnicząca składu sędziowskiego zarządziła przerwę i kazała opuścić salę obserwatorom procesu, ale gdy po kilku minutach zorientowała się, że nikt się nie podporządkował, sama anulowała swoją decyzję. Podczas przerw związkowcy rozwijali transparent z napisem: "Ukarać komunistycznych zbrodniarzy!". Wzbudzał on więcej zainteresowania niż zeznania Michnika, który opowiadał jedynie o rozmowie, jaką przeprowadził z Kiszczakiem podczas "okrągłego stołu". Rozmowa ta była tak "przełomowym momentem" w życiu Michnika, że nagle przestał widzieć w Kiszczaku wroga, a dostrzegł najistotniejszego architekta "okrągłego stołu". W śród tylu ciepłych słów o człowieku odpowiedzialnym za śmierć górników zabrakło jedynie słynnego stwierdzenia pana Adama - "Odpier... się od generała!", ale i tak wszyscy wiedzieli co "niegdysiejsza legenda opozycji" miała na myśli.
Michnik był jedynym zeznającym w tym dniu, gdyż nie stawił się już po raz trzeci, tłumacząc to "obowiązkami poselskimi" Jan Maria Rokita, za ś obrońca Kiszczaka mec. Wasilewski, w obawie przed konsultacją świadków, nie zgodził się, by przesłuchano Andrzeja Zalewskiego.

(...)

Co uchwaliła Rada Państwa?

Podczas ostatniej rozprawy w procesie przeciwko Czesławowi Kiszczakowi pełnomocnicy oskarżycieli posiłkowych zgłosili wniosek o powołanie na świadka płk. Ryszarda Kuklińskiego, który potwierdziłby, iż szyfrogram był rozkazem, a stan wojenny przygotowywano wcześniej, niż twierdzili dotychczasowi świadkowie. Płk Kukliński mógłby przyjechać chroniony "żelaznym listem".
- W czasie gdy byłem I sekretarzem KC PZPR, nie było ani jednego dnia, w którym dałoby się uzasadnić wprowadzenie stanu wojennego - powiedział świadek Stanisław Kania. Stwierdził, iż pierwsze ogólne prace, dotyczące stanu wojennego, rozpoczęły się w listopadzie 1980 r. O świadczył też, iż on sam był jego przeciwnikiem, natomiast "sojusznicy", którzy byli zainteresowani odejściem Kani, naciskali na to. Przyznał, że sam odbył kilka rozmów na temat stanu wojennego z Breżniewem, Andropowem, Susłowem, Kulikowem i Ustinowem. Dodał też, że dla niego bardziej istotne było, czy wprowadzenie stanu wojennego jest uzasadnione, niż to, czy Rada Państwa miała prawo go wprowadzić.
- Po masakrze na Wybrzeżu w 1970 r. uważałem, że władza nie powinna kierować czołgów i ognia przeciwko społeczeństwu. Nikt w kierownictwie partii nie myślał o tym, by użyć broni - mówił Kania. - Teraz, gdy po latach czytam szyfrogram Kiszczaka, budzi on grozę, ale mnie osobiście trudno dopatrzyć się związku między szyfrogramem, a tym, co wydarzyło się w kopalniach.
Ryszard Reiff był jedynym członkiem Rady Państwa, który głosował przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego.
- Około 24.00 przyjechało po mnie dwóch oficerów i przywiozło mi od przewodniczącego Rady Państwa jednozdaniowe zaproszenie na godz. 1.00 w nocy. Z rozmów z oficerami dowiedziałem się, że zablokowano połączenia telefoniczne i zaczęto legitymować ludzi - powiedział Reiff. Stwierdził, że kiedy rozpoczęło się posiedzenie Rady Państwa, położono przed nim plik maszynopisów, ale nie było czasu na ich przeczytanie. Nie wolno ich było zabrać ze sobą. Przedstawiona przez gen. Tadeusza Tupaczewskiego informacja miała wyłącznie charakter polityczny. Głosowanie odbyło się przez podniesienie ręki. W związku z tym świadek nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy dokumenty, nad którymi głosowali wówczas, były zgodne z tym, co później opublikowano w Dzienniku Ustaw, czy też możliwe jest, by różniły się od siebie.
Pełnomocnicy oskarżycieli posiłkowych zażądali, by z uwagi na zeznania Reiffa i Michałowskiego sąd jeszcze raz wezwał biegłego Jana Wawrzyniaka. Miałby on ocenić, czy zeznania tych dwóch świadków mogą mieć wpływ na zmianę opinii, jaką wydał wcześniej na temat szyfrogramu.

(...)

Morderca górników niewinny!!!
29 lipca 1996 r. Sąd Wojewódzki w Warszawie uniewinnił byłego szefa MSW Czesława Kiszczaka, oskarżonego o to, że swoim bezprawnym szyfrogramem przyczynił się do zamordowania 9 górników z KWK "Wujek" i zranienia kilkudziesięciu innych w tym również z KWK "Manifest Lipcowy".
Ten skandaliczny wyrok okrył hańbą cały polski wymiar sprawiedliwości. Teraz nikt już chyba nie ma wątpliwości w jakim kraju żyje. Nikt też nie da się już mamić opowiastkami o tzw. niezawisłości sądów. Decyzja sądu szokuje i bulwersuje. Ale nie zaskakuje. Od samego początku Kiszczak kombinował (i to z pozytywnym skutkiem) jak wywinąć się od kary za najcięższą przecież zbrodnię. Za morderstwo. Robił co chciał, a wszyscy działali pod jego dyktando. Wystarczyło lewe zwolnienie lekarskie, a już Sąd Wojewódzki w Katowicach wyłączył go do odrębnego postępowania. Już wtedy było wiadomo, że sądzenie Kiszczaka to farsa. Długo zwlekano z rozpoczęciem procesu w Warszawie. Zaledwie po kilku rozprawach sędzia Wiktor Wasiluk obraził się na dziennikarzy za to, że przypomnieli mu, iż w stanie wojennym skazywał ludzi na większe kary, niż żądał prokurator i zrezygnował z prowadzenia sprawy. Powoływano nowy skład sędziowski pod przewodnictwem SSW Agnieszki Zakrzewskiej. Proces wlókł się. Wreszcie nastąpiła wyjątkowo sprzyjająca koniunktura polityczna. Sąd doznał olśnienia i nagle przyspieszył. Rozprawy wyznaczano co tydzień, bo tak życzył sobie Kiszczak. Wszystko zmierzało do tego, by jak najszybciej uznać go niewinnym. By jak najszybciej morderca bezbronnych ludzi mógł cieszyć się w spokoju wolnością i naigrawać się ze swych ofiar.
Sąd Wojewódzki w Warszawie nie dopatrzył się związku między strzałami w śląskich kopalniach a zbrodniczym szyfrogramem, rozesłanym przez Kiszczaka do podwładnych, w którym nie tylko zezwalał na krwawe rozprawienie się ze strajkującymi, ale powoływał się także na nie istniejące przepisy. Wystarczyła opinia jednego biegłego. Innych, wnioskowanych przez pełnomocników oskarżycieli posiłkowych, nie dopuszczono, mimo iż niektórzy świadkowie-komendanci zeznali, że szyfrogram potraktowali jak rozkaz.
Sąd Wojewódzki w Warszawie, uniewinniając mordercę, dał przyzwolenie na dokonywanie zbrodni. Oto, tacy przestępcy jak Kiszczak mogą czuć się bezkarnie i w ten sam sposób rozwiązywać konflikty społeczne.
Kiedy ś jeden z górników powiedział Kiszczakowi, że polski oficer, gdyby miał tyle ofiar na sumieniu sam strzeliłby sobie w łeb. Tak postąpiłby człowiek, który miałby choć odrobinę honoru. Ale jakiż honor może mieć żołnierz, który na czapce nosi orzełka, a w sercu sierp i młot?!
Uniewinnienie Kiszczaka to tylko początek. Oskarżyciele posiłkowi i ich pełnomocnicy złożyli apelację. O rewizję wystąpi prokuratura, która - swoją drogą - też niezbyt wysoko wyceniła ludzkie życie. Być może sąd wyższej instancji będzie miał więcej odwagi, by spojrzeć prawdzie w oczy. By zbrodnię nazwać zbrodnią, a mordercę potraktować jak mordercę. Niezależnie od tego, jaką pełnił funkcję i od tego, kto rządzi w kraju. Trudno oprzeć się pewnej refleksji. Oto prof. Jacek Żochowski, który wydając lewe zwolnienie wybawił Kiszczaka od konieczności przyjazdów do Katowic, wkrótce potem, gdy komuniści doszli do władzy, został ministrem zdrowia. Czy uniewinniający wyrok wydany przez skład sędziowski nie oznacza czasem rychłej zmiany na stanowisku ministra sprawiedliwości?

Kiszczak dyktuje wyrok

Sąd Najwyższy zadecyduje, czy zbrodnia popełniona przez Czesława Kiszczaka może być dalej ścigana, czy też uległa przedawnieniu.
Warszawski Sąd Apelacyjny nie rozpatrzył odwołania prokuratury i pełnomocników oskarżycieli posiłkowych od haniebnego, uniewinniającego wyroku wydanego przez Sąd Wojewódzki w lipcu 1996 r. Postanowił zapytać, czy ujęte w akcie oskarżenia "umyślne przestępstwa przeciwko zdrowiu i życiu" odnoszą się też do "powszechnego niebezpieczeństwa dla zdrowia, życia i mienia". Okazało się bowiem, że czyn zarzucany Kiszczakowi traktowany jest jako "występek" i trzeba rozstrzygnąć, czy uległ on przedawnieniu w grudniu `96.
Jak uzasadniali pełnomocnicy oskarżycieli posiłkowych, Kiszczak, jako funkcjonariusz państwowy, wydając szyfrogram zezwalający na użycie broni palnej, przyczynił się do śmierci i zranienia górników, a zatem bieg przedawnienia liczy się dopiero od stycznia `90.
- Mój klient chce być osądzony i uniewinniony - o świadczył obrońca Kiszczaka, mec. Jacek Wasilewski.
- No to jak, osądzony czy uniewinniony?! - krzyknął kto ś z publiczności.
Około czterdziestoosobowa grupa górników z Katowickiego Holdingu Węglowego, która przyjechała na proces, wywołała popłoch w sądzie. Natychmiast na nogi postawiono uzbrojonych w pałki policjantów. Kilkunastoosobowa grupa mężczyzn w czarnych mundurach "czuwała" na półpiętrze. Po zamknięciu rozprawy górnicy krzyczeli do Kiszczaka:
- Jak się pan czuje, panie generale?!
- Jaki tam generał, to zbrodniarz! - odkrzykiwali inni.
Policjanci zablokowali wyjście z sali rozpraw. Czekali, aż były szef MSW chroniony przez ich kolegów opuści sąd.
- Dlaczego nas zatrzymujecie? - zagadywali górnicy do policjantów. - Wecie się lepiej do roboty. Zbrodniarze chodzą po wolności, a niewinni ludzie w ziemi gniją.
Policjanci w czarnych mundurach wyszli z górnikami, aż przed gmach sądu. Wyglądało tak, jakby to oni byli oskarżonymi w tej sprawie.


 
 wstecz    dalej